Znamy frazę o "kupowaniu oczami". Niezależnie od zasadniczego przeznaczenia jakiegokolwiek produktu w ogólności, a urządzenia audio w szczególności, jego wygląd ma duże znaczenie i wpływ na naszą "decyzję zakupową", choćbyśmy się od tego solennie odżegnywali.
Szukając związków między widzeniem a słyszeniem, znajdziemy również wyniki badań, które wskazują, że "dorabiamy" wrażenia odsłuchowe do wrażeń wzrokowych (i w pewnym stopniu również na odwrót), czego najlepszym przykładem jest lepsze rozumienie mowy, gdy obserwujemy twarz i usta mówiącego. W ślad za tym, sam widok sprzętu, zwłaszcza kolumn, z których dobiega dźwięk, uaktywnia w naszym mózgu połączenia, ukierunkowując i wzbogacając nasze wrażenia odsłuchowe. Tuba będzie grała tubowo, a lampa - lampowo, w dużej mierze dlatego, że się tego spodziewamy.
To też żadne odkrycie – tylko przypominam, żeby zrobić kontrast do zjawiska, o którym chyba mało kto wie... Ze źródła godnego zaufania dowiedziałem się, iż w literaturze medycznej można znaleźć dowody na to, że za odbiór ultradźwięków (umownie częstotliwości leżących poza pasmem akustycznym, powyżej zakresu "normalnego" słyszenia za pomocą uszu), odpowiedzialne są... oczy, a dokładniej fizjologiczna ciecz w oku (ciecz wodnista oka albo płyn ciała szklistego?).
Na tej podstawie, przynajmniej do pewnego stopnia, mogą być wyjaśniane kontrowersje dotyczące tego, czy człowiek słyszy, czy nie słyszy dźwięki powyżej 20 kHz, i czy idące w tym kierunku rozszerzanie pasma przenoszenia urządzeń audio ma sens. W kolumnach ma, w słuchawkach raczej nie... Pytanie, czy koniecznie słuchać z otwartymi oczami, pozostaje otwarte, ale zawsze lepiej mieć otwartą głowę, poznawać tajniki i parametry nie tylko sprzętu, lecz i naszego słyszenia. Aha, i to nie jest żart primaaprilisowy..
Andrzej Kisiel