W pewnym miesięczniku, zresztą konkurencyjnym, przeczytałem niedawno... Nie, wcale nie będę się niczego czepiał, wręcz przeciwnie – rozwinę przedstawioną tam myśl. Internet nie jest gwarantowanym źródłem mądrości i nawet nieskończone zasoby informacji, które mogłyby służyć weryfi kacji wszelkich bzdur, wcale nie zwyciężają, nie kasują informacji nawet jawnie nieprawdziwych, nie mówiąc już o niesprawiedliwych opiniach, które wymagają większego wysiłku, aby zrozumieć ich sens lub bezsens.
Oczywiście, w ogólnym bilansie zdecydowanie przeważa zasób informacji prawdziwych nad fałszywymi, a dostęp do wszystkich jest dzisiaj o wiele większy niż w czasach przedinternetowych. To jednak wcale nie jest dobra wiadomość... Bez Internetu byliśmy skazani na poszukiwanie informacji w innych źródłach, ale tamże znaleziona, zwłaszcza w książkach, była w zasadzie stuprocentowo pewna (może niekompletna); wiedzieliśmy mniej, lecz nasza wiedza i poznawanie różnych tematów nie było narażone na ataki fałszu i głupoty. Mieliśmy tylko słoiczek miodu, a teraz mamy beczkę miodu, ale z łyżką dziegciu. Możemy się objadać, lecz na zdrowie nam to nie wyjdzie i smakować też nie będzie.
W życiu nie wystarczy w połowie przypadków podejmować dobre decyzje, a w połowie złe, aby "zaliczyć". Błędy, jakie popełniamy, mają o wiele poważniejsze konsekwencje. Wyobraźmy sobie, że przez wiele lat przechodzimy na drugą stronę ulicy w miejscu, w którym nie ma świateł. Dlatego za każdym razem czujnie się rozglądamy i w ten sposób zdobywamy w zasadzie pewną informację, czy coś jedzie, czy nie; czasami trzeba dłużej poczekać, ale jeżeli będziemy rozsądni, nic złego się nie stanie.
To stan przedinternetowy. Internet to przejście ze światłami, tylko, niestety, trochę popsutymi. Średnio przy co dziesiątej zmianie, a niechby nawet i co setnej, zamiast czerwonego, zapala się nam zielone; oczywiście zielone mają też pędzące samochody... I co z tego, że wiele razy przeszliśmy szybko i bezpiecznie? Liczy się tylko ten jeden, kiedy wpadliśmy w pułapkę.
Co gorsza, przyzwyczajenie i tolerancja dla braku kultury, jaka utrwala się poprzez kontakt z Internetem, prowadzi do obniżania standardów, a nawet degeneracji w świecie zupełnie realnym i w naszej tradycyjnej komunikacji. Dlatego czytamy i słuchamy – już nie tylko w Internecie – wyjaśnień i interpretacji, które kiedyś były poza zasięgiem zwykłej przyzwoitości, nie mówiąc o granicach kompetencji. Internet jest bezlitosny, bezwstydny i bezkarny, wszystkich uczy swojej potęgi i skuteczności, więc przenosimy obserwowane tam metody i narzędzia do naszego życia.
Nawet jeżeli sami ich nie używamy, to poddajemy się tym, którzy nie mają skrupułów; nic nas już nie dziwi. Kultura to już była. A może warto, póki czas, zdziwić się i oburzyć, choćby po to, aby sprawdzić, czy to tylko beznadziejne zawracanie kijem Wisły, czy jednak możliwe jest jakieś jej "uregulowanie", bo płynie teraz tak, że możemy mieć nie powódź, ale potop. Czy tu jest coś o polityce? Polityka to po prostu odbicie obyczajów. Trochę w krzywym zwierciadle, ale nawet w krzywym widać wszystkie pryszcze.
Andrzej Kisiel