Nawet jeżeli renesans gramofonu ma zasięg ograniczony do środowiska audiofilskiego, to też warto, nawet tym bardziej warto, zwrócić uwagę na pewną kwestię. Argumentem zasadniczym, który miał przywrócić czarnej płycie rolę brzmieniowego wzorca, była niewzruszona analogowość zapisu.
W konfrontacji z nawet najwyższą rozdzielczością oraz częstotliwością próbkowania zapisu cyfrowego, zwolennicy winylu mówili, że analog to rozdzielczość nieskończona, a jak trochę szumi, trochę kołysze czy pasmo i separacja kanałów nie są idealne, to ostatecznie "organiczna" naturalność analogu daje mu przewagę. Z takim poglądem można dyskutować, lecz trudno go obalić – byłby to spór jałowy.
Skoro wielu z nas słucha gramofonu, nie będąc głuchymi, to chyba nie skazuje się na żadne udręki. I czarna płyta może brzmieć świetnie, a dodatkową przyjemność sprawia sam jej widok i wszystkie ceremonie związane z obsługą. Audiofil ma jednak zwyczaj udowadniać sobie i całemu światu, że jego wybory i obserwacje są obiektywnie jedynie słuszne, a przewaga płyty winylowej nad plikiem czy płytą CD jest oczywista w kategoriach brzmieniowych, a nie towarzyszącego jej "anturażu". Proszę się jednak zmierzyć z faktem (a nie poglądem), że większość współcześnie produkowanych płyt winylowych jest tłoczona z materiału cyfrowego, nawet w przypadku nagrań z ery analogowej.
I nawet, gdy zachowana jest analogowa taśma-matka, wytwórnie wybierają cyfrowe "klony" dlatego, że ich jakość jest bardzo wysoka, i są one łatwiejsze w obsłudze. To działanie racjonalne, lecz świadomość takiej sytuacji musi zburzyć dobre samopoczucie analogowego audiofila.
Utracona, analogowa cnota tylko pozornie wróci poprzez wycięcie rowków w winylu; co już raz zostało ucyfrowione, na zawsze straciło atut analogowej nieskończoności. A skoro tak, to zabawa w winylową analogowość jest grą pozorów, choćby pięknych pozorów. Jeżeli gramofon jest niskiej klasy, brzmienie jest słabe; a jeżeli wysokiej – może być wyśmienite, chociaż zwykle podlane trochę winylowym sosem specyficznych zniekształceń. W tej sytuacji wcale nie dowodzi to przewagi analogu nad cyfrą, lecz tego, że dobre cyfrowe nagranie można popsuć złym analogiem, a dobrym – uchronić... Tak samo jak – złymi lub dobrymi głośnikami. To też są urządzenia analogowe, ale nie ma sensu twierdzić, że dzięki ich działaniu zostaje zmazany grzech cyfrowego zapisu. A jeżeli komuś psuje to smak na winyl...
Trzeba słuchać, obserwować i kontemplować to wyjątkowe zjawisko, po prostu z niego korzystać, a nie wyobrażać sobie, że jest absolutnym mistrzostwem świata i brzmieniem idealnym. Promotorzy współczesnego winylu, czyli "cyfrowego analogu", albo "analogowej cyfry", mogą zwrócić uwagę, że technika cyfrowa, zaangażowana w profesjonalne tłoczenie płyt, jest wyższej jakości, niż ta, z którą mamy do czynienia w systemach domowych.
Jednak dzisiaj, w epoce plików wysokiej rozdzielczości i nawet przenośnych DAC-ów o wyżyłowanych parametrach, takie postawienie sprawy byłoby mało przekonujące. Przekonywać miał "czysty" analog, który jednak wcale czysty nie jest. To nie jest taki sam analog, jaki był trzydzieści lat temu. Mam inną hipotezę – właśnie pliki wzmagają tęsknotę za fizycznym nośnikiem, a ponieważ płyta CD jest tymczasem passe, więc wracamy aż do winylu, przypisując mu, w zgodzie z naszą bezkompromisową, audiofilską naturą, równie bezkompromisowe możliwości. A jeżeli ktoś teraz usłyszy, że niektóre jego winyle grają trochę cyfrowo... To niech się cieszy, że tylko trochę.
Andrzej Kisiel