Niedawno się dowiedziałem, że bardzo renomowany, europejski, anglojęzyczny magazyn o zasięgu światowym, poświęcony Hi-Fi, którego historia jest znacznie dłuższa niż naszego „Audio”, zrezygnował ostatnio z testów grupowych; podobno ze względu na coraz większe trudności w zebraniu w wyznaczonym miejscu i czasie choćby kilku urządzeń należących do określonej kategorii i zakresu cenowego.
Podobne podejście do testów daje się zaobserwować w szerszej perspektywie, kolejne miesięczniki "odpuszczają" testy porównawcze albo wyraźnie poluzowują ich rygory, zbierając coraz mniej urządzeń, za to w coraz szerszych zakresach cenowych - co oczywiście ułatwia zadanie. Kryje się za tym również trochę (albo więcej niż trochę) polityki, bowiem producentom i dystrybutorom (a więc i reklamodawcom) bardziej podobają się testy indywidualne, bez konfrontacji z konkurentami.
Inną znaną od lat słabością, prezentowaną jednak w glorii podejścia "audiofilskiego", służącego tak naprawdę wygodzie zarówno redakcji, jak i reklamodawcy - a nawet, niestety, mniej wymagającego czytelnika - jest brak w testach własnych pomiarów; na wierzch nie wypłyną żadne kłopotliwe fakty stojące w sprzeczności z danymi katalogowymi, nie trzeba się będzie trudzić ani z ich ustaleniem, ani przedstawieniem, ani zrozumieniem.
Kolejnym czynnikiem powodującym erozję jakości testów jest Internet - w sieci też mogą się pojawiać wartościowe recenzje, ale chodzi o statystykę; otóż takie, które spełniają klasyczne kryteria rzetelnego testu (test grupowy, pomiary), są unikatami, za to często spotykamy opisy urągające choćby podstawowej wiedzy i rzetelności, a czasami i zasadom poprawnej pisowni. Internet oznacza większą swobodę praktycznie w każdym wymiarze, co jednak nie zawsze służy wyższej jakości. Czy nasze testy i opisy wystarczą, aby podejmować ostateczne decyzje?
Chcielibyśmy, ale nie osiągniemy stuprocentowej skuteczności w "transferze danych", czyli w przekazaniu Czytelnikom naszej wiedzy, wrażeń i ocen, bo na przeszkodzie stoi język, którym się posługujemy - jest niedoskonały i niedoskonale przez nas opanowany, ale każde przybliżenie, które wnosi więcej, niż tylko to, co można było sobie samemu wyobrażać, oznacza, że nasza praca nie idzie na marne.
Jeżeli po przeczytaniu testu Czytelnik może powiedzieć: "teraz wiem więcej" - to już połowa sukcesu (a może nawet więcej...). Nikt jednak nie powie: "teraz wiem wszystko" - bo nie wiemy i my, każdy test jest jakimś niezbędnym pójściem na skróty, jest kompromisem, gdyż idealny test wymagałby sprawdzenia np. danej pary kolumn ze wszystkimi wzmacniaczami, kablami, we wszystkich możliwych warunkach akustycznych...Czysta abstrakcja.
Nie powinno nas to jednak zwalniać od starań, aby testy były tak dobre i użyteczne, jak tylko być mogą. A nie tylko tak dobre, jak tego wymaga coraz słabsza konkurencja. A może tylko mi się tak zdaje, może jej słabość jednocześnie jest jej siłą - po co się pocić, kiedy dostaje się brawa grając na stojąco?
Andrzej Kisiel