Randy Brecker: Jestem dumny z albumu "Night In Calisia"

03 listopada 2014 Wywiady

"Night in Calisia" nie jest bardzo skomplikowany ani trudny do słuchania, jest tam dużo pięknych melodii i wszyscy zagraliśmy bardzo dobrze. Jestem szczęśliwy i dumny z tego nagrani - w rozmowie z AUDIO mówi Randy Brecker - trębacz, kompozytor, laureata sześciu nagród Grammy.

 - Czym album "Night in Calisia" zasłużył na Grammy?

- Musiał przypaść do gustu Członkom Akademii Fonograficznej. Nie jest bardzo skomplikowany ani trudny do słuchania, jest tam dużo pięknych melodii i wszyscy zagraliśmy bardzo dobrze. Jestem szczęśliwy i dumny z tego nagrania. Rozmawiałem z szefami wytwórni Summit Records, która wydała albumy "Tykocin" i "Night in Calisia" w USA. Zwrócili mi uwagę, że chociaż "Tykocin" miał bardzo dobre recenzje, nie był nawet nominowany. "Night in Calisia" trafiła do amerykańskich stacji radiowych i mimo że na płycie są długie utwory, to były nadawane. Album jest różnorodny, zawiera ballady i dynamiczne, rytmiczne tematy. Jeden z krytyków powiedział mi, że jest tam sporo "słodyczy", ale słucha tej płyty z przyjemnością.

- Pamięta Pan swój pierwszy występ na scenie?

- To było w Filadelfii, gdzie się urodziłem, w zespole młodzieżowym prowadzonym przez perkusistę, a później słynnego dyrygenta Jamesa DePreista. Grałem tam solówki, na zmianę z saksofonistą Lew Tabackinem. Występowałem także ze słynnym saksofonistą Clarence’em C. Sharpe, miałem 15 lat i zostałem profesjonalnym muzykiem. Środowisko afro-amerykańskie Filadelfii wzięło mnie pod skrzydła, dobrze brzmisz - mówili mi. Grałem z nimi do tańca, przede wszystkim r’n’b i bluesa. Słuchałem dużo "czarnej" muzyki: soul jazz, płyty Blue Note Records, byłem zafascynowany orkiestrą Counta Basiego.

- Miał pan przygotowanie ze szkoły, czy uczył się dopiero grać jazz?

- Studiowałem grę na trąbce w Indiana University, to były klasyczne studia, ale był tam bardzo dobry studencki big-band. W 1965 r. wygraliśmy wielki konkurs na Monterey Jazz Festival, a ja zdobyłem nagrodę dla najlepszego trębacza. To mi dało do myślenia. Rok później nasz big-band pojechał na wielkie tournée po Azji i Europie. Po jego zakończeniu trafiłem do słynnego klubu Domicil w Monachium, gdzie grałem z różnymi muzykami.

Tam się dowiedziałem o międzynarodowym konkursie jazzowym w Wiedniu. Miałem blisko, więc pojechałem. Zakwaterowali nas w akademiku. Przez dwa tygodnie miałem kontakt z wieloma znakomitymi, młodymi muzykami z całego świata. Graliśmy razem i rywalizowaliśmy - to był długi proces eliminacji, zanim trafiłem do finału. Pamiętam nazwiska, które dziś są dobrze znane, jak Miroslav Vitous, George Mraz, Jan Hammer z Czechosłowacji, Tomasz Stańko z Polski, Europa Wschodnia miała silną reprezentację, Claudio Roditi z Brazylii, Franco Ambrosetti z Włoch, Joachim Kühn z Niemiec, Eddie Daniels z USA.

- Wygrał pan ten konkurs?

- Zająłem drugie miejsce wśród trębaczy, Franco Ambrosetti wyprzedził mnie o dziesiątą część punktu, a Miroslav Vitous był o włos lepszy od George’a Mraza. Do ostatecznej rozgrywki przystąpiły dwa zespoły: mój i Franco Ambrosettiego, minimalnie przegraliśmy. W moim grał m.in. Jan Hammer i Mraz, a z Ambrosettim wystąpili: Eddie Daniels, Vitous i inni, których nie pamiętam.

- Kto sędziował w tym konkursie?

- To było wspaniałe jury: Art Farmer, Cannonball Adderley, J. J. Johnson, Joe Zawinul, Ron Carter i Mel Lewis. Ten konkurs zorganizował Friedrich Gulda, słynny austriacki kompozytor i pianista, klasyczny i jazzowy. Zdobyte nagrody, a przede wszystkim nawiązane kontakty pomogły nam wszystkim w rozpoczęciu kariery jazzmanów. Wielu z nas trafiło zaraz po konkursie do Nowego Jorku, pomagaliśmy sobie nawzajem. Trzej Czesi polecieli do Ameryki, Ambrosetti się nie zdecydował, ale często bywał w Nowym Jorku. Wkrótce dostałem zaproszenie od Mela Lewisa do jego zespołu, występowałem z Ronem Carterem, wszyscy jurorzy chcieli ze mną grać. Otrzymywałem mnóstwo propozycji, na które inni młodzi muzycy musieli pracować wiele lat. Poszczęściło mi się.

- Jak doszło do Pana współpracy z Frankiem Zappą?

- To było kilka lat później, graliśmy razem przez jeden tydzień. Frank zatrudnił całą sekcję instrumentów dętych z programu telewizyjnego "Saturday Night Live", ale mój przyjaciel Mr. Fabulous Alan Rubin czuł się zmęczony i poprosił mnie o zastępstwo. Dla wielu muzyków granie z Zappą było zbyt trudne i uciążliwe, jednak powiedziałem mu, że go zastąpię. Tak trafiłem razem z bratem do zespołu Franka Zappy.

- To prawda, że Zappa przeprowadzał długie próby, aż brzmienie zespołu doprowadzał do perfekcji?

- Tak, graliśmy na próbach cały repertuar. Potem zagraliśmy kilka koncertów w Palladium, z których ukazał się popularny album "Zappa in New York". Wszyscy myśleli, że graliśmy ze sobą długo, a to był tylko tydzień. To było interesujące doświadczenie, bo kompozycje i aranżacje Zappy były bardzo trudne.

Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że Frank był kompozytorem muzyki poważnej i w podobnym stylu pisał swoje rockowe utwory. Na koncertach był swobodny, zabawny, ironiczny. Zachowywał się jak hipis na dragach, a nigdy nie brał narkotyków. Praca z nim była wyzwaniem, ale był sympatycznym gościem. W swoich zespołach dużo improwizowaliśmy, z kolei Frank miał prawie wszystko zapisane w nutach. Partytura utworu "The Black Page", była czarna od gęstych nut. To była muzyka poważna zaadaptowana dla rockowej publiczności. Wymagał od muzyków dokładności.

- Już wtedy mieliście z Michaelem swój zespół The Brecker Brothers?

- Tak, ale mieliśmy przerwę w koncertach i dlatego mogliśmy wystąpić z Frankiem Zappą. W zespole Zappy zaprzyjaźniliśmy się z perkusistą Terrym Bozzio, do dziś staramy się występować razem, kiedy to tylko możliwe. Jest wspaniałym muzykiem. Zgodził się przyłączyć do The Brecker Brothers i kilka miesięcy później zagraliśmy tygodniowe tournée. Zespół był tak dobry, że postanowiliśmy wejść do studia i nagrać album, który ukazał się pod tytułem "Heavy Metal Be Bop". Otwierał ją radosny utwór "East River" basisty Neila Jasona z partiami wokalnymi. Nagrywając go, bawiliśmy się znakomicie. The Breckers Brothers nagrali sześć albumów dla wytwórni Arista w latach 1975-82 i nadszedł czas na przerwę.

- Jak Pan wspomina współpracę z Jaco Pastoriusem, geniuszem gitary basowej?

- W zespole Jaco zastąpiłem mojego brata, który zaczął współpracę z zespołem The Steps Mike’a Mainieriego. Pierwszy raz spotkałem Jaco w 1974 r., kiedy zaprosił mnie i Michaela do nagrania jednego z utworów na jego debiutancki album. Później obserwowałem, jak się rozwijał. Był wspaniałym muzykiem, inteligentnym, skupionym na tym, co robi. Grał na wielu instrumentach: na perkusji, fortepianie, rożku francuskim. Miał wielkie dłonie, długie palce, robił z gitarą basową, co chciał.

Niestety, pochodził z rodziny alkoholików, którzy dawali mu alkohol i narkotyki. Cierpiał na cyklofrenię i to doprowadziło go w końcu do tragicznego zdarzenia, pobicia przez bramkarza klubu, do którego próbował wejść, a w następstwie - do śmierci. Co ciekawe, nawet w stanach depresji potrafił świetnie grać i prowadzić big-band. Miał obsesję na punkcie muzyki, ale czasami także na swoim punkcie. Chciał być najlepszym basistą świata i udowadniał, że jest najlepszy. Już w młodości miał okazję grać z najlepszymi muzykami w Miami. Kilka lat występował z zespołem Wayne Cochran and the C.C. Riders, białym odpowiednikiem Jamesa Browna, tam wypracował swój styl.

- Miał pan swoich idoli-trębaczy?

- Słuchałem wielu, bo mój ojciec lubił ten instrument, miał mnóstwo płyt. Filadelfia, gdzie mieszkałem z rodziną, była w tym czasie miastem trębaczy. W klubach często grywał nieodżałowany Clifford Brown, który mieszkał w pobliskim Wilmington. W jednym z klubów występował często z perkusistą Maksem Roachem, mój ojciec chodził tam na każdy koncert. Clifford wywarł na mnie duży wpływ, w kółko słuchałem jego płyt. Drugim trębaczem, którego grę analizowałem, był Lee Morgan. Mieliśmy tego samego nauczyciela. Intrygowały mnie rodzinne powiązania muzyków, jak Heath Brothers, Barron Brothers, Bryant Bros. Było ich wielu.

Rozmawiał: Marek Dusza

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu