Neony: Nasza muzyka skierowana jest do polskich słuchaczy

03 grudnia 2015 Wywiady

Długo nie mogliśmy się zdecydować, jak będziemy się nazywać. Pomogła nam nasza koleżanka i to był strzał w dziesiątkę (...). We Wrocławiu, gdzie zespół powstał, jest dużo neonów, wracają stare, przybywają nowe, to dodaje uroku Staremu Miastu. Chcieliśmy mieć polską nazwę, bo nasza muzyka skierowana jest do polskich słuchaczy - mówią Dawid Zając i Grzegorz Sawa- Borysławski z formacji Neony.

- Macie świetną, nośną nazwę, kto ją wymyślił?

- Dawid Zając: Długo nie mogliśmy się zdecydować, jak będziemy się nazywać. Mieliśmy zagrać pierwszy koncert, to był rok 2009 i musieliśmy coś wymyślić. Pomogła nam nasza koleżanka i to był strzał w dziesiątkę, bo kojarzył nam się z nocnym trybem życia, jakie wówczas prowadziliśmy. We Wrocławiu, gdzie zespół powstał, jest dużo neonów, wracają stare, przybywają nowe, to dodaje uroku Staremu Miastu. Chcieliśmy mieć polską nazwę, bo nasza muzyka skierowana jest do polskich słuchaczy.

- Wykonujecie przede wszystkim własny repertuar, ale znalazłem informację, że sięgnęliście po "10 w skali Beauforta" Krzysztofa Klenczona.

- DZ: To było na festiwalu w Opolu w koncercie Debiutów 2011. Mieśmy przygotowany utwór „Wróćmy na jeziora” zespołu Trzy Korony, ale przed koncertem narzucono nam zmianę i musieliśmy szybko przygotować „10 w skali Beauforta”.

- Grzegorz Sawa-Borysławski: Dobrze się stało, bo nawet lepiej pasował do naszej zadziorności. Nie wygraliśmy, bo zawsze wygrywa laureat programu "Szansa na sukces".

- DZ: W koncercie premierowym wykonaliśmy natomiast utwór Maanamu „Szare miraże”, które potem graliśmy na każdym koncercie. Oczywiście mamy swoją aranżację i niewiele zostało z warstwy muzycznej oryginału.

- Jak wypracowaliście swoje brzmienie?

- GS-B: Jakiś czas docieraliśmy się w czasie prób. W studiu Perlazza Przemka Wejmanna z Acid Drinkers nagrywaliśmy album "Niewolnicy Weekendu" i z jego pomocą doszlifowaliśmy ostateczne brzmienie.

Cały repertuar mieliśmy przygotowany wcześniej, to było dwanaście piosenek i tylko jedna powstała w studiu. Mówię oczywiście o pierwszej płycie. Druga brzmi trochę inaczej, jest więcej przestrzeni, jest mniej garażowa, to pewnie jest efekt tego, że mamy aktualnie jedną gitarę, a nie dwie, jak na poprzedniej płycie.

- A wasze inspiracje?

- GS-B: Muzyka gitarowa przede wszystkim. W każdym z nas siedzi jakaś inna muzyka. Na przykład Tomek jest perkusistą jazzowym, dużo wnosi z tego stylu. Na początku trudno było przekonać go do rytmów rockowych, stosowania tzw. ciosu "zza głowy", ale z czasem zgraliśmy się, on dostosował się trochę do nas, my do niego, złapaliśmy komunikację i teraz już nie wyobrażamy sobie, by ktoś go zastąpił.

- DZ: Moje inspiracje płynęły z Wysp, z drugiej fali brytyjskiego indie rocka, czyli takich zespołów jak Franz Ferdinand i Block Party, prezentujących nowoczesne podejście do gitarowego grania. Podoba mi się, jak Franz Ferdinand wytwarza na koncertach taką energię, że wręcz zmusza do tańczenia.

- Używacie instrumentów klawiszowych?

- GS-B: Na scenie korzystamy z niektórych śladów instrumentów klawiszowych nagranych w studio. Trudno bez nich zachować brzmienie, które tam osiągnęliśmy.

- DZ: Partie klawiszowe tylko dopełniają muzykę, gitary i perkusja dominują podczas koncertów. Nagraliśmy "Uniform" w taki sposób, żeby był punktem wyjścia do zmian, które wprowadzamy z koncertu na koncert. Jest nas teraz trzech, co pomaga uzyskać bardziej przejrzyste brzmienie.

- W pewnym momencie waszej historii w zespole były instrumenty dęte, dlaczego?

- GS-B: Chcieliśmy starym utworom nadać charakter wręcz bałkański, co na scenie było bardzo efektowne. Graliśmy w siedmioosobowym składzie przez rok. Musieliśmy przearanżować repertuar i przekonać muzyków sesyjnych, żeby grali, nazwijmy to „krzywo”, w „pijackim” stylu. To nie było dla nich łatwe.

- Jest pan wokalistą i autorem wszystkich tekstów, jeden mnie bardzo zaciekawił, to mocne słowa: „Strzelają do mnie seriami wspomnień” z piosenki „Legalna Moskwa”. Jakie przeżycia zainspirowały pana do napisania tej piosenki?

- DZ: W 1989 r. miałem osiem lat. Mieszkałem w Legnicy i idąc z kolegami do szkoły czekałem piętnaście minut, żeby przejść przez ulicę, bo radzieckie wozy pancerne jechały akurat na poligon. Takie sytuacje były codziennością. To są moje wspomnienia. Zebrałem je i tak powstała piosenka. Może ktoś nie chciałby do tego wracać, zapomnieć, ale to część naszej historii.

Jestem dumny z tego, że mogłem opowiedzieć o moim mieście, w którym nie mieszkam już od trzynastu lat. Wybraliśmy ten utwór na pierwszy singiel promujący album, ciekaw jestem reakcji słuchaczy, również tych młodych, którzy nie mieli takich doświadczeń, jak ja. To jest utwór, który odbiega brzmieniem od pozostałych na tej płycie.

- Inne piosenki też mają nośne tytuły. O czym opowiadają „Słoneczne baterie”?

- DZ: Mówię o energii, którą generujemy, oddajemy innym, żeby do nas wróciła. Ten utwór powstał pomiędzy pierwszą, a drugą płytą.

- Gracie dużo koncertów w klubach, występujecie na festiwalach, publiczność w tych miejscach różni się?

- DZ: Do klubu przychodzi się na konkretny zespół. Płaci się za bilet, by posłuchać jednego wykonawcy. Na festiwalu często słuchamy zespołu, który może być dla nas zupełnie nowy, chcemy się dowiedzieć, co sobą reprezentuje.

W październiku zaczęliśmy dużą trasę koncertową po klubach. 3 listopada zagramy w warszawskim klubie Palladium. Rok temu występowaliśmy jako support zespołu Happysad. Na ich koncerty przychodziło od tysiąca do dwóch tysięcy fanów, tworzyli niesamowitą energię i atmosferę, której nie da się opisać. Przyjmowani byliśmy bardzo dobrze. Naszym marzeniem jest mieć taką publiczność.

- W 2010 r. wygraliście konkurs festiwalu w Jarocinie, bywaliście wcześniej na tej słynnej imprezie?

- DZ: Nie, ale oglądaliśmy filmy dokumentalne z tych wydarzeń.

- GS-B: Nie chcieliśmy brać udziału w żadnych konkursach ani przeglądach. To był przypadek, że tam trafiliśmy. Nagrywaliśmy pierwszą płytę i postanowiliśmy sprawdzić, jak odbierana jest nasza muzyka. Wysłaliśmy jedno nagranie do organizatorów festiwalu z myślą, że jak będą nas chcieli, to zadzwonią. I zadzwonili. Usłyszałem, że nasze nagranie wyróżniało się spośród sześciuset utworów nadesłanych na konkurs i bardzo chcieliby, żebyśmy wystąpili w konkursie. To pojechaliśmy.

- DZ: Zagraliśmy i wygraliśmy.

- Skąd pomysł na wydawanie płyt w wersjach winylowych?

- GS-B: Prowadzę w pełni analogowe studio masteringowe. Kiedyś osoba zajmująca się masteringiem tworzyła "płytę matkę", którą wysyłano do tłoczni. Odpowiadała za brzmienie i wszystko, oprócz samego procesu tłoczenia w fabryce. Teraz plik cyfrowy pełni rolę "matki".

Na płytę winylową trzeba zrobić inny master niż na CD. Trzeba wiedzieć, że pewne częstotliwości muszą być zmonofonizowane, bo w przeciwnym przypadku igła wyskoczy z rowka. Winyl ma ściśle określoną specyfikację RIAA i nie można poza nią wychodzić.

Były różne eksperymenty, jak na przykład płyty The Beatles, gdzie bas z perkusją grał w lewym kanale, a gitary w prawym. Jak oni to robili, nie wiem, bo pierwszą zasadą stereofonicznego winylu jest to, że bas musi być w środku.

- Album Neonów "Uniform" został wytłoczony w numerowanej ręcznie liczbie dziesięciu egzemplarzy. To absolutny rarytas!

- GS-B: Tak, mam maszynę do tłoczenia płyt winylowych w niewielkich seriach. Stosuję specjalny materiał zmodyfikowany tak, że w temperaturze ok. 50 stopni Celsjusza mięknie i wtedy da się w nim wytłoczyć muzykę, po czym w normalnej temperaturze twardnieje i da się go odtwarzać jak winyl.

Pochwalę się, że materiał ten wynalazłem razem z kolegą zajmującym się tworzywami sztucznymi. W normalnym procesie matrycę wykonuje się w miękkim materiale, którego nie da się odtwarzać. Gdybyśmy to zrobili, już po jednym odtworzeniu matryca zostałaby zniszczona przez igłę. Moim marzeniem jest otworzenie tłoczni winyli wysokiej jakości. Nie ma u nas takiej od dwudziestu lat, maszyny zostały gdzieś wywiezione za granicę.

- Zainteresowanie winylami rośnie, szczególnie w USA i W. Brytanii. Panuje opinia, że jednak od tych nowych lepsze są stare tłoczenia.

- GS-B: To zupełnie inny problem. Rzeczywiście stare nagrania, wydawane dziś, brzmią gorzej. Te wznowienia są tłoczone przez wielkie koncerny. Często nie wykonuje się masteringu dedykowanego do płyty winylowej, a wykorzystuje ten wykonany dla płyty CD. Nowa muzyka brzmi bardzo dobrze, jeśli zrobiony jest odpowiedni master.

- Wasz nowy album brzmi znakomicie, czyja to zasługa?

- DZ: Andrzej Rajski zarejestrował instrumenty, Leszek Biolik wokale, całość zmiksował Marcin Gajko. Materiał wysłaliśmy do studia Freda Kevorkiana w Nowym Jorku, który robił wcześniej mastering nagrań m.in. grupy The White Stripes i Iggy`ego Popa. Narzuciliśmy mu nasze wymagania, żeby płyta była dynamiczna i miła w odsłuchu, tak jak nagrania sprzed czterdziestu lat, bez niszczącego działania limitera. To chyba pierwsza od piętnastu lat płyta z muzyką rozrywkową w Polsce, która ma taki master.

Rozmawiał: Marek Dusza

Fot.: Sonia Szóstak

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu