Sorry Boys: Powoli myślimy o trzeciej płycie

28 listopada 2013 Wywiady

Na początku listopada ukazała się na rynku druga płyta zespołu Sorry Boys, zatytułowana "Vulcano". O tym krążku, ale i o ich kilkuletniej już, muzycznej przygodzie rozmawialiśmy z gitarzystą grupy - Tomaszem Dąbrowskim. 

Opowiedz czytelnikom "Audio" kilka słów o początkach Sorry Boys. Jak doszło do waszego spotkania, które zaowocowało powstaniem zespołu?

Tomasz Dąbrowski (Sorry Boys): - Nie jest to jakaś bajeczna historia. Po prostu daliśmy z Piotrem Blakiem ogłoszenie na portalu muzycznym, że szukamy wokalistki do zespołu. Zgłosiła się Bela i właściwie od razu wiedzieliśmy, że ona jest osobą, której szukaliśmy. A z Piotrem wcześniej poznałem się na uczelni, zupełnie przypadkowo, bo on usłyszał na korytarzu, że z kimś rozmawiam o muzyce. Spontanicznie nawiązaliśmy rozmowę i postanowiliśmy, że postaramy się spotkać w sali prób, by razem pograć. I tak się to toczy do dziś.

I wtedy też pojawiła się nazwa zespołu - Sorry Boys?

- Nazwę wymyśliła Bela. Wracaliśmy z sali prób, a to były nasze początki - bardziej lub mniej udane - gdy staraliśmy się tworzyć nasz muzyczny świat. I właśnie Bela rzuciła w pewnym momencie "Sorry boys", a my już  wiedzieliśmy, że  to będzie nazwa zespołu.

A co było dalej? Co się z wami działo?

- Zawsze jest tak, że zespół, który nie ma oficjalnego wydawnictwa w postaci płyty czyli swojej wizytówki na muzycznej scenie, ogrywa się przede wszystkim na koncertach. My graliśmy bardzo dużo i w ten sposób "docieraliśmy się". Sukcesywnie tworzyliśmy także nasz materiał, by udało nam się znaleźć wspólny, muzyczny mianownik.

A jak to się stało, że wpadliście w... ucho Piotra Kaczkowskiego? To przecież duża nobilitacja zostać dostrzeżonym i docenionym przez kultowego dziennikarza muzycznego...

- Piotr Kaczkowski w swojej audycji "Minimax" zachęcał wszystkie zespoły, które tworzą do przesyłania swoich nagrań. Wysłaliśmy więc nasz kawałek i kiedy ten legendarny dziennikarz Trójki usłyszał utwór, to zadzwonił do Beli, by przekazać, że mu się bardzo spodobał. Ostatecznie nasza piosenka "Winter" ukazała się na jednej ze składanek "Minimax pl" i jesteśmy ogromnie wdzięczni Piotrowi Kaczkowskiemu, bo pokazał nam wówczas, że nasze granie ma sens i że nadal powinniśmy robić swoje. 

To ciekawe, że zanim lepiej mogła poznać was polska publiczność, wy już pokazaliście się w międzynarodowym otoczeniu i co ważne, zostaliście wyróżnieni. Opowiedz o tej brytyjskiej przygodzie...

- Jeśli dobrze pamiętam, to przypadkiem odnalazłem w jednym z serwisów muzycznych informację o konkursie "Global Battle of the Bands". Eliminacje do niego odbywały się w trzydziestu krajach świata, w tym także w Polsce. Wzięliśmy udział w konkursie, który miał miejsce w gdyńskim klubie "Ucho"m a wystąpiło tam kilkanaście zespołów.

My pojechaliśmy z nastawieniem, by zwyczajnie spróbować swoich sił, a okazało się, że jury, które wybierało jednego reprezentanta Polski w tej imprezie, postawiło na nas. To było dla nas wielkie, naprawdę niesamowite przeżycie. Niezapomniana podróż całego zespołu do Londynu, gdzie zagraliśmy w klubie "Scala" dwa utwory na festiwalu "Global Battle of the Bands".

Przy okazji poznaliśmy Glena Matlocka z Sex Pistols, któremu bardzo podobał się nasz występ i zamieniliśmy z nim kilka dłuższych zdań. I to wydarzenie także zdopingowało nas, by dalej w to brnąć, by grać i by nie odpuszczać.

Dość długą, ale jak widać ciekawą drogę przeszliście od powstania zespołu aż do wydania w listopadadzie 2010 roku - debiutanckiego krążka. Chyba z perspektywy czasu nie żałujecie, że tak to długo trwało...

- Nie, bo my ewidentnie jesteśmy zespołem, który potrzebuje czasu, by coś w nas dojrzewało. Sami wiemy kiedy w końcu warto coś nagrać. Tak właśnie było przy pierwszej płycie. Zanim przystąpiliśmy do nagrań, zanim ją wydaliśmy, to zagraliśmy bardzo dużo koncertów i myślę, że to dało nam większy komfort pracy. Mieliśmy wszystko przygotowane, wiedzieliśmy co chcemy osiagnąć w studio, więc to nie byłą praca po omacku. Weszliśmy z gotowym materiałem i naszym zadaniem było tylko to, by go zarejestrować i zmiksować.

Przyjęcie waszego debiutu było bardzo pozytywne. To was zaskoczyło, może onieśmieliło, a może jeszcze inne emocje towarzyszyły Wam, gdy słyszeliście dobre słowa na temat "Hard Working Classes"?

- Byliśmy przede wszystkim dumni z tego, że udało nam się tę płytę nagrać i wydać. Nie mieliśmy zbyt wielkich oczekiwań związanych z tym wydawnictwem, bo przecież wiedzieliśmy, co się wydarzy. Gdy pojawiły się pochlebne recenzje naszego krążka, to jako zespół wiedzieliśmy jedno - że nie możemy zawieść kogokolwiek, a najbardziej samych siebie. Dlatego po ukazaniu się płyty pracowaliśmy jeszcze ciężej niż przedtem, ale było nam o tyle łatwiej, że pozytywne reakcje na to co robimy, dodawały nam skrzydeł.

Czym różni się Sorry Boys z jesieni 2013 roku od tego sprzed trzech lat? I jak te różnice przełożyły się na waszą nową płytę - "Vulcano"?

- Minęły trzy lata i paradoksalnie to dużo czasu. My sami przez ten okres się zmieniliśmy i nasze potrzeby wewnętrzne są nieco inne. Zmienił się także skład zespołu, bo doszedł perkusista Maciek Gołyźniak i basista Bartek Mielczarek, z którym poznaliśmy sie, supportując Monikę Brodkę. Podczas pracy nad drugą płytą ta nowa sekcja rytmiczna wniosła ogromne zmiany, bo oni obaj grają bardzo dynamicznie, z czego jesteśmy zadowoleni, i chyba tego potrzebowaliśmy na tym krążku.

Bez wątpienia swoje piętno na płycie "Vulcano" odcisnął także Marek Dziedzic. Pierwszą płytę wyprodukowaliśmy sami, ale przy kolejnym krążku postanowiliśmy podjąć ryzyko pracy z producentem, choć nie wiedzieliśmy, jak to sprawdzi się w studiu. Na szczęście szybko znaleźliśmy wspólny język z Markiem i jesteśmy z tej współpracy bardzo zadowoleni. To właśnie on, jako producent, wniósł tę dynamikę, której - jak mi się wydaje - nie było na naszej debiutanckiej płycie.

Po przesłuchaniu obu waszych krążków muszę przyznać, że jesteście wierni swojej artystycznej drodze, bo "Vulcano" to nie jest totalne zerwanie z tym, co mogliśmy usłyszeć na waszym debiucie...

- Faktycznie jest nam bardzo miło, że ludzie dostrzegają na "Vulcano" kontynuację naszej pierwszej płyty. Wydaje mi się, że to jest związane ze stylistyką Beli, z tym, w jaki sposób buduje ona harmonie i melodie linii wokalnej. Drugi krążek charakteryzuje to, że trochę odwróciły się na nim proporcje gitar względem elektroniki. Tym razem elektronika jest wysunięta do przodu, gitar jest tyle samo co na debiucie, ale są inaczej eksponowane.

Pierwszą i drugą płytę Sorry Boys łączy to, że odnaleźć można na nich po dziesięć piosenek. Czy to świadome ograniczenie, bo zwyczajnie nie chcecie przedobrzyć? A może też nie macie nic więcej do przekazania słuchaczom?

- Przed nagraniem drugiej płyty mieliśmy dużo więcej piosenek, które skomponowała Bela. Było to chyba osiemnaście kawałków, więc nie zabrakło nam weny, ale wyselekcjonowaliśmy dziesięć, które są naszym optimum. Przyznam, że osobiście nie lubię, gdy płyta jest bardzo długa. Dziesięć utworów to liczba w sam raz, bo dzięki temu mogę krążek przesłuchać za jednym razem, a potem wrócić do niego po raz kolejny.

Bela śpiewa głównie po angielsku, ale ku pewnemu zaskoczeniu "Vulcano" zamyka jedna piosenka po polsku pt. "Zimna wojna". Skąd pomysł, by sięgnąć i po język ojczysty?

- To właściwie pytanie do Beli. Ale z tego co nam mówiła, po prostu chciała się zmierzyć z innym narzędziem, jakim jest język polski. Wielu artystów posługuje się językiem angielskim, bo jest dźwięczny. Polski jest trudny pod względem doboru słów, budowania napięcia i jest to w pewnym sensie wyzwanie. Bela zdecydowała się je podjąć, więc naszą wspólną decyzją było to, że jeden utwór na płycie będzie zaśpiewany po polsku. Chcieliśmy też sprawdzić jak nasza publiczność zareaguje na polski tekst, a mieliśmy pewne obawy. Jednak odbiór jest bardzo pozytywny, co nas bardzo cieszy.

Jak było w waszym przypadku ze słynnym syndromem drugiej płyty. Czy dała wam się we znaki presja dorównania debiutowi?

- W recenzjach pojawiały się stwierdzenia, że udanym debiutem zawiesiliśmy sobie wysoko poprzeczkę, a nam jest niezmiernie miło, że tak nasza pierwsza płyta była odbierana. Gdy w marcu tego roku wypuściliśmy pierwszy singiel z "Vulcano", to przekonaliśmy się, że oczekiwania wobec nas są dosyć spore. I choć muszę przyznać, że istnieje rzeczywiście coś takiego jak syndrom drugiej płyty, to podczas pracy nad "Vulcano" myśli o tym przestały u nas dominować. Skupiliśmy się na tym, by zrobić to co najbardziej kochamy i to co najbardziej czujemy.

Teraz już powoli przekonujecie się o tym. Macie za sobą kilka występów w ramach "Vulcano Tour" - domyślam się, że głównie z nowym materiałem. Jak przyjmuje te piosenki Wasza publiczność na koncertach?

- Przed rozpoczęciem trasy spędziliśmy pełne dwa tygodnie w sali prób. Udało nam się w tym czasie przygotować wszystkie dziesięć utworów z "Vulcano" i gramy je podczas koncertów. Ale nie zapominamy o piosenkach z debiutanckiego krążka, więc praktycznie całość naszego materiału może usłyszeć publiczność.

Odbiór jest fantastyczny, ludzie przyjmują nas bardzo dobrze i spędzamy z nimi także dużo czasu po koncertach. W ostatni piątek 22 listopada graliśmy w Warszawie nasz piąty koncert w ramach "Vulcano Tour" i przyznam, że do tej pory kluby były pełne. Jesteśmy szczęśliwi!

Gdzie będzie was można jeszcze usłyszeć w ramach tej trasy?

- Chcę zaprosić czytelników "AUDIO" na tych kilka koncertów, które nam pozostały. 28 listopada zagramy w Toruniu a dzień później pojawimy się w Sopocie. W grudniu czekają nas jeszcze trzy występy - 4. będziemy grali w Lublinie, 11. w Katowicach, a zakończymy naszą jesienną trasę 12. grudnia w Łodzi. Jest duża szansa, że na wiosnę odbędzie się druga część "Vulcano Tour" i mamy nadzieję, że także w miastach, w których tym razem nie uda nam się zagrać.

Czy chcielibyście kiedyś spróbować swoich sił na rynku muzycznym poza Polską? Czy może przykłady niezbyt udanych przygód polskich zespołów na Zachodzie Was zniechęcają?

- Oczywiście, że chcielibyśmy spróbować sił na zachodnim rynku, ale on jest bardzo trudny i nieprzewidywalny. Będziemy jednak w przyszłym sezonie chcieli zmierzyć się z nim, choć nie wiadomo z jakim skutkiem. chcielibyśmy pojechać, zagrać kilka koncertów i zobaczyć, jaki jest odbiór.

A jakie są inne muzyczne plany lub marzenia zespołu Sorry Boys?

- W jakimś sensie jest to pewnie marzenie, bo chcielibyśmy, by to co robimy, szło w jak najlepszą stronę. Ciężko pracujemy, by to się toczyło zgodnie z naszym sumieniem, a resztę zweryfikuje czas. Przede wszystkim chcemy skupić się na tym, by w przyszłym roku zagrać jak największą liczbę koncertów i w ten sposób docierać do ludzi z naszą muzyką, bo jest jeszcze wiele miejsc w Polsce, gdzie nas po prostu nie było.

Co prawda w tej chwili nie mamy dalekosiężnych planów, oprócz koncertów na 2014 rok, ale powoli myślimy też o trzeciej płycie. Chcielibyśmy, by okres oczekiwania na nią był krótszy niż ten między debiutem a drugim krążkiem i by kolejne nasze wydawnictwo ukazało się za niespełna dwa lata. Dlatego oprócz koncertów będziemy także w przyszłym roku pracować i nad nowym materiałem. A w międzyczasie być może jeszcze coś ciekawego się wydarzy, kto wie?

Tego wam oczywiście życzę i dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia na koncertach.

Rozmawiał: Piotr Wojtowicz
Fot.: Tomasz Pasternak

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu