PATHOS
Endorphin

Endorphin został skazany na sukces...lub porażkę. Pathos przez wiele lat dowodził swojej umiejętności projektowania wzmacniaczy, i dość niespodziewanie zdecydował się skonstruować pierwszy odtwarzacz. Taki krok nie mógł pozostać niezauważony, zwłaszcza że samo urządzenie dzieli przepaść w stosunku do większości nijakich odtwarzaczy średniej klasy, ba, wyróżnia się nawet na tle najbardziej ambitnych wynalazków hi-endowych. Patetyczna Endorfina jest tak odważna, że nie może pozostać niezauważona i niezapamiętana.

Nasza ocena

Wykonanie
Odlotowy projekt wzorniczy, perfekcyjnie przygotowany transport, dobre przetworniki w towarzystwie lamp.
Funkcjonalność
Design podyktował warunki i ograniczenia w wygodzie obsługi, ale z pomocą pilota damy sobie radę.
Brzmienie
Mała dawka lampowego klimatu, przede wszystkim neutralność i dokładność.
Artykuł pochodzi z Audio

Pathos Endorphin to konstrukcja głównie z metalu i akrylu, ale i z wielu innych tworzyw, połączonych w perfekcyjny sposób. Kiedy po raz pierwszy widziałem Endorphina jeszcze w folderach reklamowych, gotów byłem założyć się, że prezentowane tam zdjęcia to wytwór komputerowych programów graficznych, plastyka i pewna sztuczna doskonałość kosmicznych kształtów sugerowała, że finalny produkt musi być bardziej ziemski.

Tymczasem rzeczywistość jest nie z tej ziemi. Ramę nośną obudowy odtwarzacza wykonano z grubych płatów blach i kątowników, to może mało oryginalne (w kontekście wyszukanej formy Pathosa), ale wciąż gwarantujące stabilną podstawę, a szkielet jest praktycznie niewidoczny, chyba że wywrócimy Pathosa na plecy.

Pathos Endorphin - front

Z przodu ulokowano dwie nogi - ogromne, metalowe walce zakończone groźnymi kolcami. Trzecia "noga" umieszczona jest z tyłu, jest też regulacja wysokości, co prawda już trzy punkty gwarantują płaszczyznę, ale możemy pokusić się o wypoziomowanie urządzenia, co zaostrzy apetyt przed audiofilską ucztą.

Na stalowych, pociągniętych czarnym, matowym lakierem blachach wspiera się górna płyta akrylowa, a na niej, niczym fragment pojazdu kosmicznego, metalowy kołnierz okalający mechanizm. Nad nim wpasowano masywny krążek wyglądający na ogromny docisk top loadera.

Zanim uruchomiłem urządzenie długo zastanawiałem się, jak to wszystko ma działać, wirujący metalowy dysk o tych gabarytach i masie wydawał mi się zbyt dużym obciążeniem dla napędu.

W rzeczywistości właściwy obrotowy dysk znajduje się wewnątrz krążka, a ciężka pokrywa pozostaje w bezruchu, mając za zadanie wycentrować utrzymać wirujące elementy. Kładąc docisk uruchamiamy schowany z boku miniaturowy stycznik, który daje zielone światło dla transportu.

Na górnej, półprzeźroczystej płycie umieszczono srebrne przyciski do obsługi. Design wziął tutaj górę nad funkcjonalności ą, ponad powierzchnię pleksi wystają tylko małe, nieoznaczone trzpienie, trzeba trochę się natrudzić (a przy okazji ubrudzić delikatną powierzchnię) by uruchomić odtwarzanie.

Fragmentem akrylowej pokrywy jest również niewielki wyświetlacz, który wkomponowano w ruchomy element z możliwością pochylenia aż do pionu.

Pathos Endorphin - przyłącza

Tylna ścianka to gruba płyta z pleksi, wydzielono bloki dla obydwu kanałów, po lewej i prawej stronie znajdziemy wyjścia RCA i XLR (solidne, złocone gniazdka) wzbogacone o komplet cyfrowy (optyczne plus elektryczne).

Pathos Endorphin - wnętrze

Tak jak zapowiadał tył Pathos Endorphin, wewnątrz mamy odseparowane tory L i P, nie ma co prawda dwóch niezależnych płytek, ale duży druk wykonany został jako lustrzane odbicie kanałów. Na środku, na samym dole umieszczono wspólny, duży i bardzo ładny transformator toroidalny z kilkunastoma niezależnymi odczepami. Wpływ pola elektromagnetycznego zredukowano montując na transformatorze metalowy krążek.

Mocowanie transportu zasługuje na owacje. W czterech rogach, wokół transformatora zasilającego przytwierdzono metalowe kolumny, na których wspiera się mechanizm, zawieszony na czterech niezależnych sprężynach.

Znalazła się tam nie tylko mechanika i optyka, ale także elektronika sterująca. Dostarczany przez nią sygnał "schodzi" na dolną, dużą płytkę drukowaną. W jej przedniej części ujrzymy prostowniki i filtry zasilacza, a z tyłu układ Crystal Semiconductors CS4396, czyli jeden z dwóch kluczowych punktów programu. Ten sprawdzony przetwornik obsługuje sygnały 24bit/192kHz, to wielobitowy chip typu delta sigma zapewniający dynamikę na poziomie 120dB.

Po obu stronach obudowy ukryto kolejną ciekawostkę, lampy elektronowe produkcji rosyjskiej - Sovtek 60H30, które pracują bez sprzężenia zwrotnego, w czystej klasie A.

Przyglądając się dokładniej mechanizmowi odkryjemy, że to zasadniczo Philips Pro-2, ale kość w której zaszyty został algorytm sterujący, została spreparowana przez Pathosa lub wykonana na jego specjalne zamówienie.

Górna pokrywa, którą widać patrząc na podstawę okazałego mechanizmu, także nie została zamocowana byle jak, i tutaj posłużono się tłumikami drgań. Gniazda przykręcono do tylnej ścianki, a za połączenia elektryczne z płytką drukowaną odpowiadają skrócone do minimum przewody.

Poza nimi praktycznie nie występują połączenia kablowe, jedyne widoczne "nitki" biegną do transformatora zasilającego.

Pathos Endorphin - pilot

Pilot został zaprojektowany z nie mniejszym polotem. Wykonano go z czarnej pleksi (co niestety skutkuje szybko pojawiającymi się zabrudzeniami), na spodzie umieszczono metalową, błyszczącą płytkę (nawiązującą do srebrnych detali obudowy odtwarzacza), a na górze sześć małych przycisków - równie tajemniczych jak w odtwarzaczu, bo nieoznaczonych.

Ale otrzymujemy jeszcze drugiego pilota, gdyby szkoda nam było czarnego, błyszczącego cacka. Jest to tym razem tani, plastikowy nadajnik no-name (Pathos wykorzystuje napęd Philipsa, więc kompatybilnych pilotów mamy na rynku bez liku).

Dopiero w tym brzydalu klawisze są podpisane i nie trzeba poruszać się po omacku. Są także bardziej zaawansowane opcje powtarzania, trybów czasowych i innych, oraz klawiatura numeryczna.

Odsłuch

O ile cechy dźwięku lampowego łatwo i niemal automatycznie przypisujemy wzmacniaczom lampowym, to przy ocenie odtwarzaczy CD ze stopniem wyjściowym na lampach jesteśmy już bardziej ostrożni.

Lampowy odtwarzacz może zagrać całkiem normalnie i sprawnie, w sporej mierze dlatego, że nie musi borykać się z problemem trudnych obciążeń niewdzięcznych kolumn. Ale z drugiej strony producenci posługują się przecież w źródłach lampami nie po to, aby uzyskać standardowe rezultaty, ale aby złapać mniejszą lub większą część lampowego klimatu.

Jeśli jednak Pathos starał się lampowo podgrzać i rozmiękczyć brzmienie Endorfiny, to przyznam, że mu się to nie udało. I bardzo dobrze, dostajemy bowiem źródło o wysokiej precyzji.

Klimat nie jest zbyt łaskawy dla słabo nagranych płyt, ale dobre realizacje wspaniale procentują. Urządzenie nie sprawiło mi żadnego zawodu, ale też nie zaskoczyło w jakiś szczególny sposób, nie miało skłonności do egzaltacji, efekciarstwa i czarowania.

Im dłużej słuchałem Pathos Endorphin czekając na jakiś wybuch emocji czy choćby upiększenie wokali, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nic takiego nie nastąpi. Mimo dokładności i rozdzielczości, Pathos raczej nie prowadzi słuchacza na pozycję obserwatora samych szczegółów, ale wciąga w kompozycję zwartą i dopracowaną.

Nie skłania do analizy poszczególnych elementów, kusi samą muzyką – zwłaszcza dobrze nagraną. Wtedy dźwięki płyną żwawo, bez ociągania, i znów zawiedzeni będą tylko ci, którzy po lampie oczekiwali czegoś wybitnie charakterystycznego.

Może tylko minimalny cień złagodzenia kładzie się na wysokich rejestrach, ale przyznam, że gdybym usłyszał to z jakiegoś tranzystora, nie przyszłoby mi do głowy szukać lampowych analogii.

Góra potrafi bowiem błysnąć, a także dać oddech mocniejszym dźwiękom. Średnica jest naturalna, barwna i wypełniona, ale nie wybija się ponad poziom. Muzyki kameralnej, wokali czy mniejszych składów jazzowych mógłbym słuchać w nieskończoność upajając się zarówno plastycznością, jak też subtelnością i bogactwem niuansów.

Ale trzeba było zostawić także trochę czasu na ostrzejsze granie. Mój ulubiony od kilku już lat instrument, a więc bas elektryczny, zaprezentował się z odpowiednią energią, ale i rzadkim wyczuciem.

Był więc komplet: mocny atak, wyraźne kontury, i kontrolowane wybrzmienie. Przestrzeń była swobodna, scena nadzwyczaj szeroka, dająca dużo miejsca na lokowanie źródeł dźwięku – które rozmieszczały się stosownie do sposobu rejestracji, bez żadnej wyraźnej skłonności.

Pathos Endorphin wzbudził we mnie zachwyt wyglądem i szacunek brzmieniem. Łączy w sobie audiofilską rzetelność, wolny od manier, kaprysów i czarów, gra po prostu bardzo dobrze. Za to spektakularny, hedonistyczny wygląd można pokochać, odrzucić, lub... wybaczyć. Ale w każdym razie trzeba przyznać, że to taki przejaw hi-endu, w którym dobrze widać i słychać, za co się płaci.

Radek Łabanowski

Specyfikacja techniczna

PATHOS Endorphin
Regulacja poziomu wyjściowego Nie
Wyjście optyczne Tak
Wyjście AES NIE
Wyjście słuchawkowe Nie
SACD Nie
Wyjście koaksjalne TAK
Wyjście ST NIE
Wymiary: wys./szer./gł., W przypadku urządzeń testowanych w AUDIO wartość mierzona.
PATHOS testy
Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu