John Porter wystąpił w kameralnej i wypełnionej, nie tyle do ostatniego miejsca a do ostatniego centymetra kwadratowego, sali Teatru Andersena, która tego wieczoru zamieniła się w darmową saunę. Wielki szacun dla całego bandu, bo muzycy w takich ekstremalnych warunkach dali z siebie naprawdę wiele. A sam Porter potwierdził, że jest nie tylko doskonałym muzykiem, lecz także niezłym komikiem, bo sala dobrze bawiła się, gdy opowiadał krótko o swoich piosenkach.
Gdy mieszkający już kilkadziesiąt lat nad Wisłą Walijczyk sięgał po akustyczną gitarę, a ze sceny sączyły się spokojniejsze dźwięki, ja miałem wrażenie jakby koncert odbywał się w jakimś pubie w ojczyźnie Portera. Na szczęście wokół nie unosił się dym z papierosów, a to dobry sygnał, że moi rodacy respektują zapisy pewnej chwalebnej ustawy.
Jako miłośnik także trochę mocniejszej gitarowej muzyki nie mogłem narzekać, bo John Porter brał i do ręki elektryka, na którym łoił, aż serce rosło. Koncert wypełniły piosenki z tegorocznego krążka "Back in Town", ale i starsze kawałki. A na bis muzycy przygotowali niespodziankę - zagrali cover The Who "My Generation", za co zebrali ogromny aplauz. Kto nie miał szczęścia, by posłuchać Portera w poniedziałkowy wieczór, ma czego żałować. Ale jest i powód do optymizmu, bo jesienią kolejny koncert w Lublinie. Radzę już od dziś wypatrywać plakatów.
Wtorkowy koncert Voo Voo, który zakończył tegoroczną edycję "Innych Brzmień", zapisał się w pamięci swoją wyjątkową atmosferą. Występ zespołu Wojtka Waglewskiego poświęcony był pamięci Mirka Olszówki. Ten zmarły kilka miesięcy temu manager Voo Voo był pomysłodawcą lubelskiego festiwalu i bez wątpienia czuwał z nieba nad jego tegoroczną edycją oraz słuchał z Drugiego Brzegu koncertu z bazyliki Dominikanów.
By uczcić pamięć swojego przyjaciela, muzycy Voo Voo zaprezentowali się widowni w akustycznym wydaniu, a na scenie towarzyszyły im panie z Ladies String Quartet. Publiczność przez niespełna półtorej godziny w dużym skupieniu słuchała dźwięków wypływających z prezbiterium bazyliki, kilkakrotnie wciągnął ją nawet do wspólnego śpiewu niezawodny w tym względzie Mateusz Pospieszalski. Po zakończeniu tego wyjątkowego koncertu lublinianie i festiwalowi goście udali się na Plac po Farze i w latających lampionach wysłali Mirkowi Olszówce światełko do Nieba.
Podczas czwartej edycji "Innych Brzmień" niestety nie udało mi się posłuchać wszystkich festiwalowych koncertów. Jednak te, w których uczestniczyłem, były bardzo udane i za to należą się gratulacje organizatorom. Wypada także życzyć, by kolejna edycja utrzymała tak wysoki poziom.
Piotr Wojtowicz