By nie drążyć tematu, przejdę do jedynego rozgrzewacza, którego występ udało mi się zobaczyć. Belgijski Resistance uraczył zgromadzonych mieszanką grindu z death metalem doprawioną szczyptą bujających rytmów spod znaku hard core. Ukłon w stronę gardłowego załogi za wyziew brutalnego syfu z przepony. Cały band uprawia niezwykle przyjemne dla ucha rzemiosło na zupełnym luzie, utrzymując kontakt z publicznością. Po smacznym kawałku mięsa spod belgijskiego noża nie czekałem długo na występ gospodarza gigu.
Warto przypomnieć, że ostatnie czasy nie były pomyślne dla Petera: dezercja Daray’a, odejście Mausera, kolejny skład z Pawłem Jaroszewiczem, Reyashem i Voggiem nie ostał się zbyt długo. Obecnie Vader z odmienioną kadrą, z nowym dwudziestokilkuletnim - podobno bardzo utalentowanym pałkarzem - wzbudza jednocześnie obawy i ciekawość, czy i tym razem, mimo ewidentnego wiatru w oczy, nie straci na sile. Do rzeczy.
Trasa miała promować nowy album załogi "Welcome to the Morbid Reich" i niestety tak się stało. Niestety, bo jestem koneserem raczej starszych dzieł olsztyńskiej ekipy. Dlatego ucieszył mnie otwieracz występu, który zgrabnie przeszedł w numer "Sothis". A potem jeszcze prawdziwa ekstremalnie szybka rzeźnia czyli "Cold Demons". Podczas dobrze znanych mi kawałków starałem się obserwować szalejącego za garami młodzika, który - okazało się - dawał radę. Oczywiście nie obyło się bez zgrabnych przeróbek oryginalnych partii, do których jako bębniarz ma pełne prawo.
Z nowszych numerów warto wyróżnić "Devilizer" oraz "Come and See My Sacrifice". Gdzieś pomiędzy nimi pojawił się sztandarowy numer czyli "Wings". Tutaj szczerze, choć z niemal prezydenckim "bulem", muszę przyznać karnego kutasa...Jak można skrócić ten numer i pozbawić go ostatniej partii, która jest jego kwintesencją?
Środek gigu to melanż utworów z nowych wydawnictw zespołu włącznie "What Colour is Your Blood". Zwłaszcza w tej części należy pochwalić Marka (Pająka), dobrze znanego z Esqarial. Jest gitarzystą z tej samej półki co Jacek Hiro, co udowodnił podczas sobotniego koncertu. O ile zmiana basisty to raczej transakcja w stylu "zamienił stryjek…", to obecność Pająka jest owocem jednej z najlepszych decyzji personalnych Petera, kóry podczas większości numerów wymieniał z Pająkiem kolejne solówki.
W końcowej fazie pokazu zabrzmiał jeszcze oldschoolowy "The Final Massacre" i zagrany w ramach ciekawostki "Sword of the Witcher" napisany do znanej gry komputerowej. Nigdy nie traktowałem tego numeru jako kawałka Vadera, ale nie mam zamiaru oskarżać kogoś o komercję, bo polska gra okazała się sukcesem na świecie właśnie dzięki temu, że kawałek promujący wyszedł ze stajni Vadera. A numer, co tu dużo gadać, na żywo brzmi dość ciekawie.
Miłym akcentem był swego rodzaju performance, gdy po skończonej sztuce muzycy wyszli ukłonić się w towarzystwie...Lorda Vadera i jego świty.
Słowem podsumowania, koncert wyśmienity. Muszę wrzucić kamyk do ogródka zespołu...a raczej meteoryt. Jak do k... nędzy Vader mógł zagrać koncert z pominięciem "Black to the Blind" i "Silent Empire"? Nie wspomnę już o "Epitaph", do którego zdążyłem się przyzwyczaić. Ponieważ mam słabe nerwy, na Blitzkrieg VII wezmę chyba termos z melisą albo rumiankiem. Takie czasy.
Marian