W tym numerze przypomniał się THX, który pojawił się wraz z trzema testowanymi urządzeniami. Symbol ten od dawna nie zwracał naszej uwagi, może przemykał się na facjatach niektórych produktów, ale w perspektywie wieloletnich doświadczeń tracił na znaczeniu. Jednak wciąż funkcjonuje, a nawet rozwija się na różne sposoby.
W jednym z testów przedstawiamy pierwsze na świecie kolumny, które "chwalą się" nowym i najbardziej wymagającym certyfikatem THX Dominus. Przypomnienie genezy i niektórych celów THX znajduje się w zakończeniu tego testu (i na ostatniej stronie AUDIO). A tutaj rozwinę temat w innym kierunku.
Najlepiej znaną działką THX-u jest właśnie certyfikacja urządzeń kina domowego (większość z nich może też służyć do odsłuchu stereofonicznego), które spełniają postawione przez THX wymagania techniczne, parametryczne i funkcjonalne. Niektóre są na tyle uniwersalne, że można ich sobie życzyć w każdym wysokiej klasy urządzeniu określonego rodzaju, inne są bardziej specyficzne i kontrowersyjne, zwłaszcza w kontekście wysokiej jakości systemów stereofonicznych.
Nie są jednak z tym wprost sprzeczne, protokół rozbieżności nie byłby długi i krytyczny; sprowadzałby się raczej do tego, że THX zbyt rygorystycznie podchodzi do niektórych parametrów i charakterystyk, a zbyt małą wagę przykłada do wrażeń odsłuchowych, będących w centrum zainteresowania audiofilów.
Jednak poważny certyfikat musi się opierać na ścisłych normach i procedurach, a nie na subiektywnych, osobistych odczuciach.= Nie zastępuje indywidualnego zapoznania, porównania i decyzji o zakupie dokonywanej przez wymagającego i dociekliwego klienta, jednak daje mocniejszy grunt i pewność, że przez jakąś pomyłkę nie kupi czegoś słabego i zawodnego. A niektórym zastąpi wszelkie rekomendacje.
Za przyznanie certyfikatu trzeba też zapłacić. Nic w tym dziwnego – THX nie jest instytucją finansowaną z jakiegoś państwowego budżetu, lecz firmą mającą przynosić zyski. Określenie i uporządkowanie norm, skrupulatne sprawdzenie urządzenia "ubiegającego się" o nobilitujący znaczek, organizacja całego przedsięwzięcia i jego promocja to oczywiste koszty. Z drugiej strony, nic dziwnego, że nie wszyscy producenci o taki znaczek się ubiegają, niezależnie od tego, czy ich urządzenie spełnia warunki, czy też nie.
Ciekawym przykładem jest tutaj para amplitunerów w naszym teście, o niemal identycznej konstrukcji, a w związku z tym o niemal identycznych parametrach (w tym miejscu przywołuję ustalenia naszego Laboratorium). Jeden z nich ma certyfikat THX Select, a drugi – nie. Wydaje się pewne, że to tylko kwestia wyboru producenta (co ciekawe, obydwie marki mają teraz wspólnego właściciela).
Spełnienie warunków certyfikatu nie jest jedynym sposobem na osiągnięcie wysokiej jakości, zwłaszcza przez zespoły głośnikowe, w których demonstrowana jest ogromna różnorodność rozwiązań i charakterystyk, czasami dalekich od akademickiej liniowości i mającej z niej wynikać poprawności, ponadto szykowanych często przez niewielkie firmy, dla których certyfikat jest zbyt kosztowny.
Mimo takiej niejednoznaczności, certyfikat wcale nie byłby bezużyteczny – dałby pewność co do określonego poziomu jakości, pozwalał bezpieczniej kupować urządzenie „w ciemno”, co dla niektórych klientów, mniej pewnych swoich kwalifikacji, preferencji i samodzielnej oceny, czy też niemających łatwego dostępu do salonów i sesji odsłuchowych, byłoby dużym wsparciem.
Często lepszym niż fora internetowe. I nie mam już na myśli THX, lecz postulowany certyfikat przyznawany urządzeniom stereofonicznym, służącym do odsłuchu muzyki. Dawne normy dla sprzętu hi-fi częściowo się zdezaktualizowały, a przede wszystkim "zużyły moralnie". O ile dawniej przywiązywano do nich zbyt dużą wagę, to później stwierdzono, że nie nadają się do niczego, że pływać można tylko w głębokiej wodzie testów odsłuchowych. Jednak woda ta często jest nie tylko głęboka, ale też mętna i pełna wirów…
Niektórzy woleliby bezpieczniej pływać w basenie – polegać na mądrze określonych normach, które dzisiaj mogą znacznie bardziej zbliżyć się zarówno do możliwości współczesnego sprzętu, jak i do naszych wymagań, opierając się na bogatszej wiedzy psychoakustycznej. Czy to wstęp do ogłoszenia, że AUDIO albo jakaś jeszcze poważniejsza instytucja proponuje przyznawanie własnych certyfikatów? Niestety, nie….
Andrzej Kisiel