Nieładnie? Ja wiem, że po polsku ładnie to długo, np.: "Podnieś jakość dźwięku ze swojego komputera do poziomu hi-fi". Tyle, że jeżeli jakąś myśl można wyrazić w krótszym zdaniu, to znaczy, że i myśleć można szybciej. A nasza piękna mowa polska przyzwyczaja nas raczej do wolnego myślenia, mimo że nagadamy się i napiszemy tyle, co mało która nacja. Na szczęście, czasami za to płacą ;-).
KEF rozpoczyna prezentację następującą obietnicą: "Oto głośnik, który przywraca dźwięk ze złotej ery hajfaju generacji komputerowej. Dostarcza brzmienie niesłyszane wcześniej z peceta, maca czy urządzeń przenośnych. Podłącz, włącz i słuchaj."
Podłączyć możemy na dwa sposoby - cyfrowo za pomocą mini-USB (typu B) lub analogowo mini-jackiem (3,5 mm). Pierwszy sposób należy uznać za podstawowy, bowiem pozwala wykorzystać zainstalowane w KEF X300A przetworniki C/A, drugi jest konieczny, gdy jako źródło dźwięku chcemy wykorzystać małego grajka. I tyle.
W porównaniu z Kubikiem Free opcje podłączeniowe są wyraźnie okrojone, ale można się zgodzić, że te dwie, które pozostają do dyspozycji, są w praktyce najważniejsze i wystarczą w przypadku 99% sytuacji "komputerowo- smartfonowych", a do takiego środowiska ten produkt jest adresowany.
Podobnie jak w przypadku Kubika Free, sygnał cyfrowy lub analogowy dostarczamy do jednego zespołu głośnikowego, a do drugiego przerzucamy, tym razem kablem USB - płynie tam już zawsze sygnał analogowy, ale niewzmocniony.
Obydwa głośniki pary są aktywne (mają własne wzmacniacze), więc oba trzeba podłączyć do sieci zasilającej. To z jednej strony niedogodność, z drugiej - za zaletę może zostać poczytane, że system jest bliższy symetrii niż w przypadku Dali, gdzie wszystkie wzmacniacze siedzą w jednej obudowie.
KEF nie przewiduje jednak sprzedaży pojedynczych KEF X300A, a wyłącznie w parach, więc nie ma tutaj przełącznika lewy / prawy / mono, chociaż ten lewy / prawy wciąż by się przydał, pozwalając ustawić głośnik zbierający sygnały po tej stronie, po której jest to wygodniejsze; a tak jak jest to zafiksowane, musi on się znajdować po lewej stronie. Mamy za to inne opcje, jakich nie ma nawet w Kubiku Free.
Czytaj również test: KEF R700
Po pierwsze - co wydaje się banalne, ale jest uzasadnione w tego typu systemie, którego ustawienie względem słuchacza może być dalekie od idealnego - regulujemy "balans". Po drugie - co już bardziej wyrafinowane - jest przełącznik trybów "desk" / "stand".
Gdy KEF X300A stoją na relatywnie dużej powierzchni (blat biurka), która przecież odbija falę (co wzmacnia niskie częstotliwości), należy ustawić "desk". Jeżeli postawimy KEF X300A "po audiofilsku" na standach, należy wybrać "stand". Ponadto znajdujący się z tyłu otwór basrefleksu możemy przytłumić lub całkowicie zamknąć zatyczkami z gąbki, znajdującymi się na wyposażeniu.
Wygląd KEF X300A jest znacznie bardziej techniczny, studyjny, niż lajfstajlowych Kubików. KEF z premedytacją eksponuje przetworniki (głośniki), bo ma się czym pochwalić - tworzą one przecież układ Uni-Q, i to w jednej z najnowszych wersji.
Uni-Q nadaje ton całemu projektowi, nie przewidziano nawet żadnej maskownicy, błyszczące metalem membrany i dodatkowe atrakcje wokół nich ("zmarszczki" zawieszenia nisko-średniotonowego i listki dyfuzora wysokich częstotliwości) będą pozostawały na widoku cały czas, co oczywiście nie zaszkodzi też samemu brzmieniu.
Większą część obudowy wykończono folią "gunmetal" - imitującą szczotkowany metal w ciemnoszarym kolorze; sam front jest czarny, matowy.
Odsłuch
Bierne czy aktywne... zasilane sygnałem cyfrowym czy analogowym KEF-y są zawsze KEF-ami. Przejście z Kubików Free natychmiast ujawniło różnicę, którą generalnie znałem już z poprzednich testów - tradycyjnych kolumn biernych obydwu firm.
To może zbytnie uogólnienie, bowiem ostatnio sporo zmieniło się w brzmieniu KEF-a, ale wystarczy przywołać jeden konkretny przykład - Q100, testowane w zeszłym roku. A także droższe LS50 - wszystkie trzy monitory KEF-a, tańsze i droższe, pasywne i aktywne mają wspólną wyraźną cechę brzmienia - grają mocno, dobitnie, z niskotonową wibracją, nie tylko nasyceniem, ale i konturami.
Łatwo sprawdzić, że KEF X300A są w stanie zagrać głośniej niż Dali, mają potencjał regularnych, średniej wielkości "monitorów", a ich bas jest dla takiej kategorii nawet ponadprzeciętny - gęsty oraz "gruntowny", i chociaż niesięgający bardzo nisko, to czasami nawet zbyt ciężki. Od tego są jednak zatyczki w komplecie, aby z nich skorzystać wedle subiektywnych wrażeń.
Ja zastosowałem pierścień, redukując nieco siłę basu, aby w ten sposób nieco "ulżyć" średnicy (i tak nieźle "napakowanej"). Tak czy inaczej, to brzmienie nie jest ciepłe ani delikatne, lecz bardzo spójne, z górą pasma ściśle związaną ze średnicą, bez żadnych uspokajających obniżeń na przełomie tych zakresów.
KEF X300A bardziej niż Dali, albo raczej w inny sposób premiuje dobre nagrania względem słabszych. Kubiki Free przy nędznym materiale grają mętnie i nijako, natomiast X300A - twardo i natarczywie.
Wraz z dobrymi nagraniami Dali są swobodne i przejrzyste, a KEF-y - dokładne i dynamiczne. I jak już sygnalizowałem, mogą zagrać wręcz potężnie jak na swoją wielkość. Nic więc dziwnego, że tym razem subwoofer nie został przewidziany jako opcjonalne uzupełnienie systemu - moc generowana przez X300A zupełnie wystarczy każdemu, komu dotąd wystarczała jakakolwiek para tej wielkości monitorów.
Prze... przepraszam, jakie prze... przetworniki?
Będzie trochę nieporozumień... Rozmawiając z jednym z dystrybutorów podczas poszukiwań modeli odpowiednich do tego testu, spytałem, czy ma jakieś aktywne monitorki z przetwornikiem. Spytał zdziwiony, skądinąd słusznie: A czy są zespoły głośnikowe bez przetworników?
Pojawianie się nowych gatunków urządzeń, zawierających nowe kombinacje układów i funkcji, spowoduje spore zamieszanie... Dotychczasowe całkowite odseparowanie techniki cyfrowej od zespołów głośnikowych, będących ostoją elektroakustyki analogowej, i to najczęściej (w świecie Hi-Fi) w wydaniu biernym, pozwalało wyrażać się nieprecyzyjnie, ale wciąż zrozumiale - gdy ktoś mówił lub pisał o "przetworniku" w kontekście zespołu głośnikowego, było wiadomo, że chodziło mu o przetwornik elektroakustyczny - czyli ten zasadniczy element konstrukcji, który "gra", w którym energia elektryczna jest zamieniana na energię akustyczną (i niestety również, a nawet przede wszystkim, na energię cieplną), stąd też pełna, prawidłowa nazwa tego elementu brzmi - przetwornik elektroakustyczny.
Również element, który znajduje się w słuchawkach, to przetworniki elektroakustyczne, a także to, czym są mikrofony – tyle, że one działają "w drugą stronę". Zupełnie czym innym są przetworniki cyfrowo-analogowe (i analogowo-cyfrowe), działające w sferze elektrycznej, które też potocznie nazywa się "przetwornikami" - np. "Dokupiłem oddzielny przetwornik do mojego transportu" albo "W tym cedeku siedzi słaby przetwornik".
Jednak te dwa przykłady pokazują, że w obrębie przetworników C/A (i ew. A/C) sprawa komplikuje się dalej, chociaż wciąż niegroźnie, dopóki znamy kontekst. Mianowicie w pierwszym przykładzie przetwornik jest odrębnym urządzeniem, a w drugim - tylko układem, elementem będącym częścią urządzenia.
Mimo to rozróżnianie tych znaczeń nie sprawia audiofilom kłopotu. Pogrążamy się jednak, gdy w paradę zaczynają wchodzić sobie przetworniki elektroakustyczne i cyfrowo-analogowe (elektryczne). Co ciekawe, angielskojęzyczni nie będą mieli z tym kłopotów.
To, co gra w kolumnach, nazywają "unit", driver", "transducer" albo - wraz ze wskazaniem, jaki zakres przetwarza - "tweeter", "midrange", "midwoofer", "woofer"; wtedy już bez dodawania czegokolwiek (a w polskim musimy napisać "głośnik niskotonowy" albo "przetwornik niskotononowy"). Co jednak kluczowe, formalnie przetwornik elektroakustyczny to w angielskim TRANSDUCER, a przetwornik C/A to CONVERTER.
Ta różnica zapobiega wszelkim nieporozumieniom. Co prawda w języku polskim też pojawia się termin "konwerter (C/A)", ale jest on wypierany przez "przetwornik (C/A)" chyba w imię poprawności językowej rozumianej jako stosowanie, o ile to możliwe, wyrazów zbudowanych na rodzimym rdzeniu (przetwornik - przetwarzanie - tworzenie), co w tym przypadku niesie ze sobą wskazane powyżej konsekwencje.
Będą one odczuwalne, jeżeli rozrośnie się właśnie ta kategoria urządzeń – zespołów głośnikowych, które z natury bazują na przetwornikach elektroakustycznych, nie tylko aktywnych (z wbudowanymi wzmacniaczami), ale i z wejściami cyfrowymi, a więc z zainstalowanymi na swoich pokładach przetwornikami C/A.
Tymczasem, ponieważ obydwie testowane teraz konstrukcje mają wejścia USB (które stały się też obowiązkowym wyposażeniem niezależnych przetworników C/A), proponuję dla tej kategorii sprzętu nazwę "USB-monitory".
Jak wiemy z praktyki, termin "monitory" w języku audiofilskim (zwłaszcza polskim) wskazuje właśnie na małe, podstawkowe zespoły głośnikowe. Teoretycznie mogą zacząć się pojawiać większe kolumny z przetwornikami C/A i wejściami USB, ale wydaje się, że będą dominować konstrukcje kompaktowe, które można ustawić na biurku, w sąsiedztwie stacjonarnego komputera. Choć nie tylko...
Andrzej Kisiel