Filozoficznie zdanie, które wypowiada Franz pod koniec filmu "Psy" - "a kto umarł, ten nie żyje" - zdaje się zupełnie nie mieć przełożenia na muzyczny marketing. Wydawcy pośmiertnego albumu Amy Winehouse mogli być pewni, że płyta, jaka by nie była, i tak odniesie sukces.
Całe szczęście producenci, Salaam Remi i Mark Ronson, nie poszli jednak na łatwiznę, dzięki czemu i trzeci album artystki dorównuje jej poprzednim dokonaniom. Co ciekawe, nie jest to właściwie nic nowego, jednak podane w bardzo przyjemnej i odświeżonej formie.
Opublikowany materiał to głównie znane już kompozycje, ale zaprezentowane w zupełnie nowych aranżacjach, które momentami mogą śmiało konkurować ze swoimi oryginałami. Pojawiło się także kilka zmian w tytułach. Również melodie śpiewane przez Amy zostały w niektórych miejscach zupełnie odmienione, tworząc tak naprawdę nowe kompozycje.
Podczas słuchania płyty żal momentami niespodziewanie ściska gardło, kiedy zdajemy sobie sprawę, że wokalistka nie będzie miała już okazji ponownie wejść do studia. "Lioness: Hidden Treasures" to bez wątpienia dobrze przemyślane pożegnanie artystki z fanami, ale także wspaniały tribute producentów, którzy przez lata współpracowali z Winehouse.
M. Kubicki
UNIVERSAL