Oj narzekają fani, że to nie to samo Bad Religion co kiedyś. Że jest słabo, że powielają pomysły - a tak prawdę mówiąc, to co mają robić?
Tyle lat na scenie, wciąż te same dźwięki - czym tu zaskoczyć? Bo ani brzmieniowo, ani tym bardziej kompozytorsko (nie ma co ukrywać, panowie grają na jedno kopyto) się Bad Religion nie udaje. A granie jakby nie było punka do czegoś zobowiązuje.
Na wycieczki w stronę metalu, czy hardcore`a przecież nie ma co liczyć, zresztą, wydaje mi się, że to, za co powinniśmy Bad Religion lubić, to konsekwencja i wierność samym sobie. Jeśli spojrzymy na "True North" przez ten pryzmat, to jak dla mnie nowa pozycja w dyskografii grupy jest po prostu fajnym, skocznym albumem z masą naprawdę fantastycznych kompozycji. Sprawdzą się one na żywo i z łatwością trafią do nowego pokolenia słuchaczy (nie tylko kochających punka i jeżdżących na desce), którzy z chęcią sięgną po starsze wydawnictwa. A jak wszyscy wiemy, trochę się tego nazbierało.
Osobiście łykam ten album prawie w całości. Swoista monotonia trochę męczy, ale wiem, że nawet te słabsze utwory ("Vanity", "Crisis Time", "Hello Cruel World") mają swoje miejsce i zdecydowanie nie grają roli wypełniaczy. Zresztą w ciągu trzydziestu pięciu minut nie da się ot tak znudzić Bad Religion. Być może prędzej czy później te piosenki, które uważam za słabsze, po pewnym czasie (tutaj z naciskiem na "Hello Cruel World") wyrosną w moich oczach na prawdziwe perełki.
Grzegorz "Chain" Pindor