Pseudonim Bolo zawsze będzie mi się kojarzyć z chłopakiem stojącym w bramie wraz ze swoimi kolegami – Sebą i Grubym. Tym bardziej wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy otrzymałem do recenzji płytę sygnowaną właśnie tak górnolotnym pseudonimem z okładką zapowiadającą brzmienia mało związane z podwórkowymi posiadówkami.
Łukasz Przybyłowicz to nasz Polski człowiek orkiestra, czego potwierdzeniem może być to, że instrumentarium, nagrywanie, mix oraz mastering "Outside The Box" są wykonane tylko przez niego. Jak sam o sobie pisze, jest ulicznym grajkiem, co wyraźnie słychać w większości utworów zamieszczonych na następcy wydanego rok temu "Tam".
Bolo stawia na minimalizm, w kompozycjach dominuje gitara akustyczna, autor rzadko wspomaga się innymi instrumentami jak np. w "Randy". Wyraźnie słychać, że gitarzyści jak Jack Johnson, Dallas Green czy skowerowany w "Revolution" John Butler to codzienność w odtwarzaczu Warszawskiego wokalisty, ponieważ dość specyficzny styl grania, który w kolokwialny sposób nazwałbym po prostu muzycznym luzem, jest generalnie wszechobecny.
Na płycie "Outside The Box" nie brak drobnych mankamentów, lecz na tyle mało istotnych, że potencjalny fan i tak prawdopodobnie ich nie zauważy lub uzna za zamierzone. Niestety na tym plusy nowej płyty Bola się kończą. Większość kompozycji jest dość miałka, dodatkowo słaby akcent wokalisty tylko pogarsza sprawę. Nie ratuje ich nawet zaczerpnięcie liryk od tak znanych autorów jak Robert Frost i Lord Byron, a cover wspomnianego wcześniej Jasona Butlera nazwałbym co najwyżej średnim.
Płyta "Outside The Box" została z pewnością nagrana przez muzyka-pasjonata, który dzięki omawianym dzisiaj nagraniom chciał przedstawić swoje umiejętności szerszemu gronu fanów. Niestety jak dla mnie jest to album średni, który nawet nie umywa się do obecnie wydawanych nagrań w tym gatunku. Niemniej doceniam fakt, iż Bolo działa praktycznie na własną rękę, za co zdecydowanie należą mu się brawa.
Marcin Czostek