Świadomą dystrybucję swojego nowego albumu wyłącznie na winylu (z wyjątkiem Japonii, gdzie wyszedł cedek), traktuję może nie za potwarz i policzek, ale raczej za niezbyt sensowny ukłon w stronę maniax czarnego placka.
Mimo że winyl w środowisku hc przeżywa swój renesans, to nie jest to szczególnie upragniony przez ogół format. Chwała wytwórniom, że decydują się na streamy płyt online. Jak widać, w takich wypadkach ma to sens.
Jeśli mam się jeszcze czegoś czepiać, to brzmienia. Ja wiem, że to w pewnym sensie znak rozpoznawczy Brutality Will Prevail, ale mam nieodparte wrażenie, że wtedy, kiedy Brytyjczycy przypominają sobie, że hardcore to także stosunkowo szybki cios między oczy, swoisty brzmieniowy beton i basowy dół, kompletnie psują cały efekt. Szkoda, bo niektóre riffy (utwór numer 2) aż proszą się o to, aby nadać im selektywności. Podobnie rzecz ma się w odniesieniu do wokali, ale - jak widać - a raczej słychać - tak miało być.
Drugim, i ostatnim - a zarazem głównym mankamentem - jest odtwórczość. Bo Brutality Will Prevail mogli kontynuować to, co zaserwowali na "Root of all evil", a jednak celowo nie poszli tą, skądinąd bardzo brutalną drogą, i cofnęli się do swoich początków - z tą różnicą, że mają doświadczenie, i pomysły na to, jak (umownie) czarować "południowym" dołem. Mimo że zatrzymali się w muzycznym w rozwoju, są i tak w miejscu, w którym większość hardcore`owych załóg w UK chciała by być. Tylko pozazdrościć.
Grzegorz "Chain" Pindor