Internetowi napinacze czepiają się, że od popisów Kurta Ballou przyjemność obcowania z "All We Love We Leave Behind" niespodziewanie spada. Dupa tam! To co Ballou wyczynia na wiośle oraz Ben na bębnach czasami nie mieści się ani w kategorii hardcore, ani metal, ani w chaosie z którego ten zespół słynie.
Cieszy, że grupa z Salem w stanie Massachussets idzie do przodu (a przeważnie mknie) i pozwala sobie na eksperymenty, zarówno z melodyką, czystymi wokalami (!!!), jak i bardziej stonowanymi fragmentami (dobry kierunek, obrany już na "Axe To Fall"). Jednakże, pamiętajmy, że to wciąż Converge, pieprzony huragan, którego nie sposób zatrzymać. Zespół, który jest słowem klucz dla wytwórni Deathwish oraz całych zastępów zespołów, które starają się na nowo zdefiniować współczesny hardcore.
Czternaście premierowych kompozycji sygnowanych nazwiskiem Kurta Ballou i reszty towarzyszących mu muzyków to praktycznie czternaście kompletnie niepasujących do siebie utworów, które prezentują wszystkie możliwe oblicza tego Converge, a także dowód jego geniuszu. Grupa potrafi zarówno porwać w punkowym stylu ("Aimless Arrow"), zagrać na duszną, sludge`ową modłę (" Coral Blue"), jak i przypierdzielić z grindcore`ową precyzją i szaleństwem ("Tender Abuse").
Podoba mi się zupełna muzyczna niezależność Converge, swoboda z jaką poruszają się po tak zróżnicowanych terytoriach i fakt, że wciąż są wierni sobie. Podobno nazywa się ich Black Flag XXI wieku. Coś w tym jest, bo nikt inny nie przełamuje barier myślowych i dźwiękowych tak jak oni.
Grzegorz "Chain" Pindor