Wielu obawiało się, czy Gallows bez Franka na wokalu będzie miało rację bytu, kiedy panowie z Watford wypuścili EP z nowym wokalistą. Kto wtedy nie przekonał się do nowego oblicza zespołu, swojego zdania już nie zmieni. Cóż, jego/jej strata.
To, co słyszymy na trzecim pełnym wydawnictwie brytyjskiej formacji, jest bowiem zarówno przystępne, piekielnie przebojowe, a wciąż punkowe, agresywne a co najistotniejsze, najzwyczajniej w świecie rock`n`rollowe. Niezależnie od tego, czy za mikrofonem stoi Frank, czy Wade - Gallows niszczy obiekty z siłą rażenia, której pozazdrościć mogą koledzy grający znacznie brutalniejsze dźwięki.
Raptem dwa lata temu Gallows było na ustach wszystkich krytyków muzycznych. Ich facjaty spoglądały z okładek magazynów od muzycznych po lifestyle`owe. Wszystko to dzięki osobistości Franka Cartera. Ale gdyby nie muzyka, Gallows nie byli by jednym z największych zespołów świata.
Dzięki "Gallows" ten stan rzeczy nie musi się zmieniać na gorsze, a glob może się w chłopakach ponownie zakochać. Ba! Musi. Powodów ku temu jest aż jedenaście i każdy ma zadatki na hit, ale wolałbym, aby ten krążek traktowano jako jedną spójną całość. O mnie za mnie, Gallows mogą go odgrywać od początku do końca na koncertach. Była by to taka próba dla fanów i test jak cały materiał sprawdza się w różnych warunkach. Tak się oczywiście nie stanie, ale kto wie, może kiedyś.
Tymaczem sprawdźcie otwierający krążek bezkompromisowy "Victim Culture", singlowe "Last June" oraz nazwijm to umownie, perełkę "Cult of Mary". Warto.
Grzegorz "Chain" Pindor