Słusznie koledzy z innych redakcji chwalą debiut Kamp. Niezbyt specjalnie rozumiem jednak czepianie się momentami dość prostych aranży i braku objawów kompozytorskiego geniuszu, skoro ten zespół tak naprawdę dopiero pokaże, na co go stać.
Debiut jest po prostu fajny i dobitnie pokazuje, że mamy w kraju zespół na światowym poziomie, który śmiało powinien grać na festiwalach od Odour przez Sziget po Reading - niekoniecznie na małych scenach skupiających alternatywę, chillwave czy electro pop i nu-disco.
Jedną z wad tej płyty (z tym zarzutem w całej rozciągłości się zgadzam) to trochę zbyt wypolerowane brzmienie, trochę dziwny, mocno wysunięty do przodu miks wszystkich instrumentów, swoisty brak dynamiki, i czegoś co określiłbym nutką szaleństwa, adrenaliny i świadomego porzucenia pietyzmu, z jakim to trio podchodzi do swoich nagrań.
Poza tym, "Kamp!" to album skrojony tak, aby niemal każdy z utworów nadawał się na hiperprzebojowy singiel, który zawładnie naszym sercem i kończynami, a one same będą się pchać do tańca. Na upartego maniera wokalna frontmana Kamp, tak mocno przypominająca - a jakże - śpiewaków nurtu new romantic, może się najzwyczajniej w świecie... znudzić. Jeśli zaś chodzi o muzykę, to nie ma takiej opcji. Przynajmniej dla mnie. Chcę na koncert.
Grzegorz "Chain" Pindor
Agora S.A