Jeśli miałbym wybrać zespół, który ostatnio swoimi nagraniami spuścił mi największy łomot, mój wybór niemal natychmiast padłby na Belgów z Length of Time. Thrash/hardcore prezentowany przez tę załogę, to remedium na skostnienie sceny, policzek dla prawdziwych metalheads, i fuck off dla purystów, którzy wciąż uważają, że hc=punk. Właśnie, że nie.
Wydawnictwo to z pewnością spodoba się fanom, ale niekoniecznie ich zadowoli. O ile siła rażenia tego bandu jest raczej niezmienna, tak jak religijne przekonania, tak tempo pracy Length of Time i częstotliwość, z jaką wypuszczają kolejne rzeczy już niekoniecznie.
Tylko cztery z sześciu utworów na tym wydawnictwie to premierowe kompozycje, ale to może nawet lepiej, że Lenght of Time nie rozpieszczają swoich zwolenników. Bo lepszy niedosyt niż nadmiar dobroci, a tej tutaj nie brakuje, zwłaszcza w moim ulubionym i bezlitosnym "Maleficious World".
Wszystkich zakochanych w krystalicznie czystej produkcji, przeprodukowanych nagraniach i rozlubowanych w nadmiarze melodii i technicznych solówek odsyłam do metalcore`owych albumów. Length of Time to zdecydowanie inna półka. Może i grają dość przebojowo (te refreny!), ale nie o to tutaj chodzi.
Grzegorz "Chain" Pindor