Coraz częściej mam problem z określeniem stylistycznym wokalistek, bo rzadko która porusza się w obrębie jednego stylu. Ale jak chórem twierdzą artyści, style są dla krytyków i sprzedawców, żeby mogli włożyć płytę w odpowiednią przegródkę. Z Rayą Yarbrough będą mieli problem - jak ja.
Śpiewa pop z jazzowym, a czasem bluesowym feelingiem. W tle słychać raz jazzowy zespół, to znowu grupę reggae, a nawet klasyczny kwartet smyczkowy. Taki eklektyzm odpowiada debiutującej wokalistce i, co ważne, dobrze się w nim czuje. Jej głos ma ujmującą, subtelną barwę, słychać dobre przygotowanie techniczne. Teraz wystarczy włożyć tylko serce, tchnąć ducha i mamy nową gwiazdę. Czy rzeczywiście?
Raya Yarbrough, tak jak Esperanza Spalding, stoi na początku drogi. Ma ciekawy repertuar, profesjonalnie wyprodukowany album, ale brakuje mi w jej śpiewie czegoś oryginalnego, co zmusi mnie do wysłuchania całej płyty z zainteresowaniem. Gdyby tak zrobiła odważny krok w stronę jazzu, przyklasnąłbym jej.
Marek Dusza
TELARC/BEAT MUSIC