Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem fanem Rise and Fall, a i cała belgijska scena jakoś tak średnio mnie rusza. Owszem, znam i szanuję większość tamtejszych aktów z naciskiem na Liar i Arkangel, ale nijak mają się one do tego, co lubię.
Wracając jednak do Rise and Fall - nawet jak na fakt, że są w Deathwish (label - przyp. red) i nieprzerwanie od 2002 roku robią furorę na naszym kontynencie, dalej nie jestem w stanie się do nich przekonać.
Hałas na "Faith" momentami przytłacza, męczy i według mnie tylko fani zespołu będą czerpać przyjemność z psychodelicznych wstawek, ostrego jak żyleta brzmienia oraz sporej dawki niekoniecznie kontrolowanego szaleństwa. Być może w takiej młócce jest metoda, ale gdybym miał wybierać akt, który w Deathwish na chwilę obecną błyszczy najjaśniej, to są to debiutanci z convergopodobnego Oathbreaker i odchodzący w niepamięć The Carrier.
Jednakowoż, mimo że to nie mój hardcore, w pełni doceniam gęstą ścianę gitar, niesamowite (!) teksty, melodie (takie jak w robiącym piorunujące wrażenie "Breathe"), czy wściekłość zmuszającą do robienia karkołomnych rzeczy, a najlepiej to do circle pit ("Faith/Fate"). Mam nadzieję, że przekonam się do nich na tegorocznym Brutal Assault. Bo coś mi się wydaje, że na żywo Rise and Fall są jedna z najlepszych kapel na świecie...
Grzegorz "Chain" Pindor