Pozytywny hype wokół nowego albumu reaktywowanego Strife jest zupełnie zrozumiały, bo nowe dzieło jednej z ciekawszych kapel lat 90. to zaskakująco dobry, przemyślany hardcore, jakiego teraz mało.
W gąszczu (starych jak i nowych) podobnie grających załóg Strife jawi się jako odpowiedź na doskwierającą czasem nudę i ogólną przeciętność współczesnej sceny hc. Wiadomo, że wszystko w tym gatunku zostało już powiedziane, i nagle nie dokona się żadna znaczącą rewolucja, ale "Witness A Rebirth", śmiało można wpisać w top tegorocznych zestawień i cieszyć się powrotem grupy do własnych dokonań z zeszłego millenium.
Wszyscy Ci, którzy pamiętają ostatni "niewypał", po którym zespół formalnie się rozpadł, pewnie przecierają oczy ze zdumienia, bo Strife prezentuje formę, o jakiej po 11 latach przerwy raczej trudno było marzyć. Być może jest to rezultat współpracy z Igorem Cavalerą, który bębni na tym krążku, a z drugiej strony efekt narastającego przez te lata wkurwienia i braku aktywności pod własnym szyldem.
Tak czy owak, "Witness A Rebirth" to kwintesencja hc w 2012 roku. Oby tak dalej.
Grzegorz "Chain" Pindor