Śmierć Mitcha Lukera, wokalisty i założyciela Suicide Silence, odbiła się szerokim echem w całum metalowym środowisku. Dla jednych przykładny ojciec, przyjaciel, a przede wszystkim genialny frontman i człowiek dusza, dla drugich idol i bożyszcze, dla jeszcze innych jeden z najbardziej przereklamowanych głosów w deathcorze.
Kimkolwiek Mitch by nie był, razem ze swoim zespołem pozostawił kawał muzyki, która, chcąc nie chcąc, wpłynęła na to, jak brzmi dziś deathcore. Przede wszystkim jednak chłop stał się wyznacznikiem tego, jak drzeć paszczę.Czy Mitch jest niezastąpiony? Nie, gdyż tego dowiedzieliśmy się z DVD upamiętniającego jego odejście. Kolejny dowód to najnowszy album jego zespołu zatytułowany "You Can`t Stop Me", w całości zadedykowany jego osobie już z nowym krzykaczem za mikrofonem.
Nowa persona w szeregach Suicide Silence to nie kto inny jak sam Eddie Hermida z All Shall Perish. Jeden z najlepszych ekstremalnych wokalistów w ogóle dokonał według mnie jednak złego wyboru, zasilając Suicide Silence i nie jestem w tym zdaniu odosobniony. Jest to zdecydowany krok wstecz dla tego bardzo utalentowanego wokalisty, który przyzwyczaił nas do bardzo zróżnicowanych i świetne zaaranżowanych wokali idących w parze z niemal matematyczną i na swój sposób progresywną, ale wściekłą młócką serwowaną z All Shall Perich.
Dość powiedzieć, że gdyby nie Despised Icon czy All Shall Perish deathcore mógłby nie być ani techniczny, ani tak porywający. Niestety klamka zapadła i Eddie, w hołdzie dla swojego przyjaciela (nie chcę pisać o kwestiach czysto finansowych), stał się pełnoprawnym członkiem zespołu.
Czy sprawdza się w swej roli? Owszem, ale słychać wyraźnie, że to gardło All Shall Perich, człowiek przyzwyczajony do "łamania" linii melodycznych, w tym śpiewania czysto, zamiast wydobywania z siebie jednostajnych, wysokich screamów i męczących growli plus okazyjnie pig squeali - które Hermidzie od jakiegoś czasu nie wychodzą.
Tyle o wokaliście, który - jak można się domyślić - jest najmocniejszym punktem Suicide Silence. Co z muzyką? Ta nie ulegała specjalnym zmianom. To dalej prosty jak budowa cepa deathcore, grany byle do przodu, byle walić po pysku. Muza kompletnie bez jakiejkolwiek techniki, zarówno w kwestii pracy gitar, jak i samej sekcji rytmicznej. Okazjonalne wycieczki w nu-metalowe brzmienia nie pomagają i chcąc nie chcąc, otrzymujemy - a jakże - Suicide Silence w Suicide Silence. Jedynym novum, jeśli tak to można nazwać, jest większa ilość melodii, co w tym wypadku może być zasługą Hermidy, który podobno miał wkład w kształt "You Can`t Stop Me", albo inaczej, chciałbym wierzyć w to, że miał.
Lwia część utworów to szybkie petardy grane na typową modłę umpa-umpa, a następnie breakdown. Co do blastów, z których Alex Lopez poniekąd słynie, jest ich znacznie mniej w stosunku do poprzednich materiałów. Najwięcej tu niestety tych wstrętnych breakdownów, które są znakiem rozpoznawczym zespołu z południowej Kalifornii.
Ja wiem, że 4 mln fanów z całego świata w wieku 13-18 lat właśnie tego oczekuje, ale jeśli Suicide Silence chcą się w jakikolwiek sposób rozwijać, powinni czym prędzej z tego elementu zrezygnować. Są fragmenty, a może nawet całej numery, jak choćby "Monster Within" z gościnnym udziałem Grega Puciato z The Dillinger Escape Plan, kiedy panowie pokazują, że nie obca im ani dobra gitarowa solówka, ani groove, który nie ociera się o powracający do łask nu-metal.
Innym przykładem takiego, nazwijmy to, stand-outu od typowego grania w stylu Suicide Silence jest wieńczący album, genialny w swej prostocie i czarujący klimatem "Ouroboros". Bynajmniej nie jest to outro, a pełnoprawny numer, który gdyby nie był tak "lekki", z pewnością mógłby stać się singlem. Co do utworów promujących, "Cease to Exist" oraz "You Can`t Stop Me" są już znane. Do tego grona najprawdopodobniej dołączy absolutny łamacz kręgosłupa "Warrior", który przypomina intensywnością debiut formacji.
Parę słów o brzmieniu. Od początku kariery Suicide SIlence kojarzono z potężną, tłustą, ale plastikową oprawą. "You Can`t Stope" me to drugi album, który wymyka się pierwotnym skojarzeniom z okresu debiutu. Sound gitar jest brudny, może nawet nie do końca selektywny. Bas, nie licząc dropów, pełni tutaj rolę zapychacza, ale to żadne novum w świecie deathcore`a. Bębny na całe szczęście są "ciepłe", żywe i dalekie od triggerowej cyfry. Chwała panu, i to - mam nadzieję - jest zasługa samego Lopeza, który w jednym z ostatnich wywiadów przyznał się, że nie lubi triggerów.
Podsumowując: "You Can`t Stope" Suicide Silence z pewnością przypadnie do gustu - a jakże - gimbofanom zespołu. Niestety starsi słuchacze, którzy nie tylko znaleźli sobie innych idoli - ale przede wszystkim rozwinęli swój gust nawet w obrębie deathcore`a - na ten opus zerkną raz, a w odtwarzaczu obrócą więcej niż dwa. Większa ilość grozi umysłowym kalectwem, ale o tym dzieci jeszcze nie wiedzą.
Grzegorz "Chain" Pindor