Nowa twarz w Mik Music - wytwórni, która nie boi się inwestować w eksperymentalną elektronikę, to osoba do niedawna jeszcze bliżej (mi) nieznana - Natalia Zamilska. Mieszkanka stolicy Górnego Śląska wkroczyła na scenę z przytupem w rytmie ciężkiego i mocno pulsującego techno, zaskarbiając sobie przy tym sympatię wiernych uczestników imprez jak Audioriver czy Tauron Nowa Muzyka. A tak naprawdę to aprobatę bywalców małych, dusznych klubów, kochających wieczny underground.
Niemal godzina spędzona z "Untune" to nie lada wyzwanie dla niedzielnego słuchacza techno. Tym bardziej że lwia część materiału to naprawdę ciężki kaliber, uderzający punktowo, niezwykle mocno, ale paradoksalnie wolno i mozolnie.
Rzecz ma się podobnie w związku z misternie budowaną atmosferą samych kompozycji i aż dziw bierze, że na ogół mocno alternatywne - ale bardziej rockowe grono słuchaczy Radiowej Trójki - pokochało Zamilską do tego stopnia, że długo nie opuszczała listy przebojów tejże rozgłośni. Rozumiem, że tego typu "młócka", pozostawiająca spore spustoszenie w głowie brzydko mówiąc: "siadła" fanom techno (niezależnie od szerokości geograficznej), ale po reszcie tego się nie spodziewałem.
Wracając do samego "Untune". Wszystko co tutaj słyszymy to kawał naprawdę solidnej producenckiej roboty, momentami aż nazbyt precyzyjnej, przez co odnoszę wrażenie, że Natalia Zamilska w procesie prac nad debiutem mogła się na chwilę pogubić. Nie mam jej tego za złe, bo mnogość dźwięków zawartych w niekoniecznie wybitnie rozbudowanych kompozycjach może doprowadzić do szaleństwa, a że jest to bardzo wymagająca muzyka, która nie rzadko wypompowuje z człowieka ochotę na cokolwiek (miłego,) albumu nie jestem w stanie przyjąć dwa, trzy razy pod rząd.
Lektura pierwszego długograja Natalii w pewnym sensie stanowi wyzwanie, a jego ukończenie wiąże się z ciosem w podbrzusze spuszczanym niemożliwie niskim basem. Odpoczynek od zawartości płyty jest równie mocno wskazany jak sama konsumpcja debiutu i tylko szaleńcy odstawią ten album na półkę po jednorazowym odsłuchu - a ponadto prawdziwi wariaci będą psioczyć na wokale.
Jest w tej muzyce coś niepojącego, transowego a nawet odrażającego i właśnie dlatego do Zamilskiej warto wracać. Żeby się odchamić i dać porwać mechanicznej, odurzającej fali dźwięków z założenia niszczących narządy słuchu (zwłaszcza w klubach z dobrym soundystemem na wyposażeniu).
Osobiście przyznam, że kontakt z "Untune" mocno mnie sponiewierał. Nie do końca jestem pewny czy w dobry, czy zły sposób, a jako że należę do grona niedzielnych słuchaczy techno, zorientowanychna minimalizm tego gatunku niż furię dźwięków, debiut producentki w barwach Mik Music jest dla mnie ogromną niespodzianką i krążkiem do którego będę wracał aby nie tylko zweryfikować hype wokół artystki, ale przede wszystkim, aby zrozumieć nieznane.
Grzegorz "Chain" Pindor