Twórczość amerykańskiego kwartetu zawsze wymykała się wszelkim klasyfikacjom. Animal Collective grają muzykę pop, ale zbyt futurystyczną i odlotową, by zyskać szerszą popularność.
Z drugiej strony jest ona na tyle komunikatywna, że można ją polubić i świetnie się przy niej bawić. Od początku działalności drogowskazem był dla nich album "Pet Sounds" kalifornijskiej grupy The Beach Boys.
To powstałe 56 lat temu arcydzieło psychodelicznego popu stanowi kopalnię pomysłów i po dziś dzień inspiruje kolejne pokolenia artystów. Jego duch jest obecny na jedenastym albumie Animal Collective. Ich także pociąga psychodelia pomieszana z muzyczną ekstrawagancją. Utwory wręcz tryskają radosną energią.
Amerykanie stosują całą paletę udziwnień, zawiłe tempa, sięgają po nieszablonowe syntetyczne dźwięki, łącząc je z akustycznymi instrumentami. Popisowym numerem grupy są wielogłosowe partie wokalne wykorzystujące efekt echa.
Animal Collective poskramiają jednak swoje awangardowe zapędy, by skupić się bardziej na melodyce piosenek. Bo to, co zespół proponuje w dziewięciu odsłonach, to mocno udziwnione, ale jednak piosenki. Takie widziane oczami twórców dadaizmu czy kubizmu.
Grzegorz Dusza
Domino/Sonic