Wprawdzie Ferm ma korzenie amerykańskie, ale muzykę studiował w Kopenhadze i tam osiadł na stałe. Wcześniej dał się poznać jako jazzowy saksofonista, a obecnie krąg jego zainteresowań muzycznych jest całkiem szeroki. Jeśli do tego dodać umiejętność śpiewu i sprawną grę na kilku instrumentach, to jawi nam się prawdziwy człowiek-orkiestra.
Do nagrania najnowszej płyty Ned Ferm zebrał imponujące grono duńskich muzyków (w różnych konfiguracjach), a rolę wokalistki zaproponował dobrze znanej Marie Fisker. Wszystkie dziesięć piosenek firmuje Ferm jako autor lub współautor. Stylistycznie większość z nich to melodyjne piosenki rockowe z wyraźnymi akcentami stylu country.
Wokalizy solo, lub w duetach z Fisker, są zwykle prowadzone głosami swobodnymi i dobrze podkreślającymi linie melodyczne. Taka forma muzykowania przypomina momentami produkcje niedocenionego amerykańskiego muzyka-producenta Daniela Lanoisa czy Randy’ego Newmana.
Jak na tę konwencję, zwraca uwagę różnorodna orkiestracja każdego z utworów. Pojawiają się więc dość nietypowe dla takiego stylu sola na flecie, saksofonie, puzonie, basie czy organach. Szkoda tylko, że techniczna jakość nagrania, z jakiej przecież słyną Skandynawowie, nie jest wystarczająco wysoka. Muzyka wydaje się być owiana mgiełką, ale jest ona zbyt gęsta.
Cezary Gumiński
Stunt/ Multikulti