Chwila prywaty: będąc jeszcze młodym i posiadając włosy byłem metalem. Może nie takim wojującym, odzianym w spandexy i noszący katanę z telewizorem na plecach, ale jednak w moim serduszku królowało ciężkie granie. Największym wrogiem nie byli wtedy fani hip-hopu (których w moim rodzinnym mieście było tylu, ilu metali), a słuchacze Green Day, Papa Roach i właśnie Good Charlotte. Uważaliśmy te zespoły za totalną popelinę, która gwałci pojęcie gitarowego riffu.