Nie wiem, czy to wina kaca albo zwykłego zmęczenia tego typu muzyką, ale nowe dzieło, skądinąd bardzo przeze mnie cenionych członków i członkini Bleeding Through, jest nudne, brutalne na siłę i nic nie poradzę, że z tego natłoku dźwięków podobają mi się co najwyżej wokale Brendana i klawiszowe wstawki.
A co mi się nie podoba? Miszmasz hardcore`a z deathcorem i metalem symfonicznym - jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało. Mariaż hc z blastem i bezlitosną sieczką akurat w tym jednym wypadku zawsze mnie dziwił i "The Great Fire" nie jest wyjątkiem od tej reguły. Dodatkowo, zupełnie nie rozumiem tak usilnego grania byle szybciej i brutalniej. Żeby przynajmniej przez połowę albumu ciągle "napierdalać", tylko raz zmuszając do headbangingu ("Walking Dead") ...Proszę Was, żart jakiś czy kpina?
Chwała (komu?) za naprawdę dobre solówki, potężne (o dziwo, okazyjne) break downy i dobre melodie. Tyle i aż tyle. Zapewne na koncercie ten materiał będzie niszczył obiekty i miażdżył małżowiny uszne. A póki co, do odstawki na półkę.
Grzegorz "Chain" Pindor