Amerykanie z Cloackroom wyrośli na niewątpliwie unikalnym w skali świata hardcore/punku, który pokochali słuchacze z całego globu. Zespół ten może i niegdyś fascynował się wściekłym graniem, lecz było to raczej chwilowe zauroczenie.
To, w czym tak naprawdę Ci panowie się sprawdzają, a do czego w niedalekiej jesiennej przyszłości wszyscy będziemy często wracać, to stonowane, smutne, posępne, ale jednak (brzmieniowo) agresywne dźwięki. Nieistotne czy to slowcore, lo-fi, czy post-hardcore, a nawet Indie mariaż dźwięków zawartych na "Infinity" to emocjonalny rollercoaster, a łatki które im przypniemy nie mają żadnego znaczenia. Bo to muzyka przez duże M.
Pięć kompozycji zawartych na tym wydawnictwie czaruje mile dudniącym basem, mocno przesterowanymi gitarami, rozleniwia dochodzącym jakby z oddali głosem wokalisty, ale przede wszystkim koi i uspokaja. Są jednak momenty, kiedy panowie potrafią dołożyć do pieca; wtedy to niebezpiecznie zbliżają się do post-rockowo/metalowych tworów a`la Jesu, co świadczy jedynie o dobrym guście samych członków formacji, a dodatkowo - w moim przypadku - łechce to moje dawne muzyczne upodobania. Tych nieco mocniejszych, walących w pysk momentów jest jednak jak na lekarstwo, dlatego nie zalecam szukania wrażeń na "Infinity", gdyż to zdecydowanie inny, wolno snujący się klimat.
Istotny w przypadku Cloakroom jest nastrój. Doskonały klimat, który jest atutem całego wydawnictwa, reprezentuje mój faworyt, a zarazem, singiel, "Bending". Minimalistyczne partie gitar, jednostajny rytm i proste efekty nałożone na wokal oraz ową przesterowaną gitarę "kupują mnie" bez zastanowienia się nad - mimo wszystko - monotonią tych dźwięków. Jak dla mnie Cloakroom sprawdzą się na Dour Festival, rozgoszczą na słowackiej Pohodzie, a nawet, zmiażdżą Offa - tylko dajcie im szansę.
Grzegorz "Chain" Pindor