Od punk rocka do ambientu. Długa była droga, którą musiała przebyć Fading Colours, by nagrać prawdopodobnie najlepszy album w swojej karierze. Czy najlepszy oznacza zadowalający? Trochę tak, ale zastrzeżenia są. Wiele kompozycji brzmi po prostu rewelacyjnie. Można by je pomylić z topowymi utworami Pati Yang. Są pomysłowe i hipnotyczne, wprawiają w transowy nastrój.
Kasia Rakowska - zwłaszcza w partiach mówionych - brzmi bardzo erotycznie. Buduje to napięcie na całym albumie. Mimo wszystko szkoda, że to aż dwie płyty, gdyż na jednej można by zebrać całą tę wyjątkowość, którą pochłonęłaby szersza grupa słuchaczy. Najważniejsze jednak, że są tu prawdziwe perełki, świadczące o tym, że mogą powstawać w Polsce zmysłowe, elektroniczne albumy. To prawdziwie pasjonująca podróż w sen, za którą trudno nie podążyć.
Może również dzięki temu sukcesowi artystycznemu Fading Colours zainteresuje się jakaś producencka gwiazda. Po tylu latach wspólnego grania przydałby się ktoś, kto nadałby twórczości grupy ostatecznego szlifu, którego odrobinę na "Come" brakuje. Byłoby to wspaniałe dopełnienie historii zespołu, szukającego ciekawych dla siebie ścieżek od ponad dwóch dekad.
M. Kubicki
BIG BLUE RECORDS