Nigdy nie lubiłem dyskotek i innych tego typu potupanek, powiem więcej - mam do nich awersję. Wolę spokojne nasiadówy z piwem w łapie i miską chipsów. Jednakże gdy po raz pierwszy zobaczyłem projekt nowojorskiego didżeja Andy`ego Butlera na żywo, moje nogi nawet nie spytały o zgodę, tylko same oddały się dzikiemu tańcowi. Moje ciało, zazwyczaj sztywne jak zamarznięty kawał mięcha, zaczęło wykonywać kocie ruchy, a rozum wzleciał kilka metrów nad ziemię.
Hercules And Love Affair ma to coś - ma bity, które ruszają z posad bryłę świata, ma zakręcone, mantryczne loopy, które szybko się wkręcają. Wreszcie: ma wokalistów, którzy z potencjalnie zwykłych tanecznych numerów czynią małe dzieła sztuki, przeciągają kolektyw na stronę funku, soulu czy r&b. Przecież takie "That`s Not Me" czy "The Light" to oczywiste przeboje, które nie miałyby problemu z podbiciem list przebojów, gdyby tylko Amerykanie w nie celowali i nieco złagodzili agresywne uderzenie.
Jednak ich miejsce jest gdzie indziej - na parkiecie. Hercules And Love Affair chcą być przodownikami zabawy i świetnie się w tej roli odnajdują. Stawiają na intensywność irytm, ale nie zapominają o chwilach spokojniejszych - chcesz na chwilę odpocząć? Ukojenia szukaj w zwolnieniach "Liberty". Za chwilę i tak zechcesz oddać się dzikiej tanecznej orgii przy dźwiękach "Do You Feel The Same?".
Tak, czuję to samo. Mimo że mój gust leży o lata świetlne od klubów, to jednak nie sposób mi nie zachwycić się muzyką Hercules And Love Affair. To towarzystwo jest po prostu znakomite w tym, co robi.
Jurek Gibadło
Moshi Moshi/Mystic