Zaledwie po dwóch latach oczekiwania, a czasami bywało, że upływała prawie dekada, adorowany w Polsce bard prezentuje nam nową porcję piosenek. Ta polska adoracja Cohena wynika najprawdopodobniej z faktu, że jego matka pochodziła z Litwy i pielęgnowała w sobie słowiańską melancholię, co w znacznym stopniu udzieliło się synowi.
Najkrócej ujmując, ten szacowny artysta, który dwa miesiące temu obchodził osiemdziesiąte urodziny, nadaje na tych samych lub bardzo zbliżonych falach jak wielu wrażliwców obojga płci zamieszkujących między Wisłą a Odrą.
Są kraje, jak choćby USA, gdzie ten wybitny autor, poeta, powieściopisarz i piosenkarz, nie cieszy się zrozumieniem i popularnością, a jeżeli - to krótkotrwałą. Leonard Cohen jest Kanadyjczykiem przyjmowanym bez zastrzeżeń i wysoce honorowanym w swej ojczyźnie oraz w Europie. Najprawdopodobniej jego głębokie, śmiałe, a niekiedy kontrowersyjne teksty, które można rozmaicie interpretować, zarówno z rezerwą oburzenia, jak i ze świętą admiracją, powodują tak skrajne nastawienia.
Jednakże, gdy weźmiemy pod uwagę oddziaływanie jego magnetycznego głosu, perfekcyjną dykcję, potwierdzającą się w stu procentach podczas koncertów ostatnich lat, oraz nieraz skromny lecz niezwykle akuratny akompaniament, to znacznie łatwiej można zrozumieć fenomen popularności Cohena.
To przykuwanie uwagi słuchacza głosem narastało u niego z biegiem lat, bo na początku wydawał się być romantycznym uwodzicielem, kokietującym swym nieśmiałym śpiewem, obecnie mocne melodeklamacje doświadczonego życiem dżentelmena docierają do nas niczym żywotne przesłania, których nie sposób nie wysłuchać.
Przy tworzeniu płyty "Popular Problems" Leonard Cohen jakby kontynuował podejście, z jakim została wykreowana poprzednia płyta "Old Ideas", ukoronowana sukcesem. Rolę producenta powierzył więc ponownie Patrickowi Leonardowi, który też skomponował większość piosenek i zagrał partie instrumentów klawiszowych. Wydaje się, że instrumentacja w tym zbiorze jest bardziej ascetyczna, a dramatycznie deklamujący bas Cohena bardziej wyeksponowany.
W niektórych utworach jego głos brzmi nieczysto, jakby był zirytowany - to całkiem rzadkie podejście w świecie piosenki, ale Leonard Cohen przecież nieraz przełamywał rozmaite konwencje. Zadbano w większości repertuaru o manualną perkusję i bas co faworyzują fani ceniący akustyczne brzmienia, zaś pięknie dobrane głosy żeńskie stanowią - jak zwykle - prawdziwą ozdobę wielu utworów. Zresztą nawet w najskromniej zaaranżowanych utworach jest zawsze jakiś element chwytający za serce: partie fortepianu, tabli, sekcji dętej czy zniewalających skrzypiec.
Jedyną wadą "Popular Problems" jest to, że zawiera tylko dziewięć piosenek i po wzruszającej ostatniej "You Got Me Singing" (Sprawiliście, że śpiewam), chcielibyśmy drugiej takiej samej porcji nowych kompozycji z refleksyjnymi tekstami, z tym głosem, z tym chórkiem, w tym unikalnym nastroju. Stan ducha artysty został wyłożony w otwierającym "Slow", z bluesowo-basowym podkładem przypominającym bicie serca - funkcja ta jest przecież najistotniejsza dla naszego fizycznego istnienia. Wymowa tekstu do "Almost Like the Blues" jest bardziej tragiczna niż nastrój najczarniejszych bluesów i tylko aurę "podnosi na duchu" lżejszy akompaniament, choć też dramatyczny.
Nastrojowo nie jest lepiej w naszkicowaniu stanu Nowego Orleanu po katastrofalnym huraganie ("Samson in New Orleans") i tylko promyczek nadziei wnoszą słodkie żeńskie pienia. Przełamuje lekko tę atmosferę rozkołysana piosenka "A Street", a kolejnej "Did I Ever Love You" towarzyszy nawet skoczne country w tle. Ujmuje prostota "My Oh My" ze zręcznym przekładańcem tęsknej gitary i rześkich dęciaków w tle.
Wprawia w zadumę zamaszysty "Nevermind" z wmiksowanym arabskim zawodzeniem w refrenie, niczym wyrzuty sumienia. Hymniczny "Born in Chains" w formie kołysanki stanowi biblijne refleksje poety pełne typowych dla niego rozterek. Dla kontrastu finałowa piosenka jest urzekająco melodyjna, lekka i prawie sielankowa, z cudownym zwieńczeniem zmysłowych żeńskich głosów i rzewnych skrzypiec oraz z odrobinę bardziej optymistycznym głosem mistrza ceremonii; aż się prosi zapętlić odtwarzanie i pozostać dłużej w nastroju melancholijnego rozmarzenia.
COLUMNBIA / SONY
Cezary Gumiński