Nowy Jork, jedno z epicentrów muzyki rozrywkowej, wydało na świat kolejny zespół, który ma podbić nasze serca charyzmą i oryginalnością. Jaki pomysł na siebie ma kwintet Lucius? Grupa stawia na dwugłosowe wokale Jess Wolfe i Holly Laessing.
Obie panie ukończyły słynną Berklee School of Music - to najlepsza wizytówka potwierdzająca, że wokalistki naprawdę mają pojęcie o tym, co robią. W dodatku to artystki pełne pomysłów - razem z kolegami dziewczyny potrafią wyczarować naprawdę piękne melodie.
Choć same piosenkarki tytułują zespół indiepopowym, to jednak Lucius nie wciska się na siłę w elektroniczne ciuszki, owszem - stawiając na melodyjność, ale delikatną, opartą na gitarach i głosach. Oczywiście gdzieś tam w tle pojawi się czasami syntezator, ale tylko by poszerzyć dźwiękową przestrzeń utworu. Zresztą piosenki z "Wildewoman" cieszą rozległymi pejzażami i bez tego, są bardzo ciepłe, wyważone, nieprzeładowane dźwiękami i bardzo chwytliwe.
Słuchając takich numerów, jak "Don`t Just Sit There" czuję, jakby ciepły letni wiatr dmuchnął mi w twarz, zabierając wszelkie troski i przynosząc marzenia. Nie ukrywam - uwielbiam takie właściwości muzyki. Jedyne, co mi w tej płycie przeszkadza, to dość przytłumione brzmienie. Producent najwyraźniej chciał uwypuklić wokale Jess i Holly, uczynich z nich epicentrum płyty.
W tle dzieje się tak dużo, że aż prosiłoby się czasami odstawić śpiew na boczny tor i dać się wyszaleć kolegom. Zdaję sobie jednak sprawę, że taką mamy modę, tak muszą brzmieć zespoły indie, by zaistnieć na scenie. Przymykam więc oko i z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że "Wildewoman" to bardzo udany debiut.
Jurek Gibadło
Play It Again Sam