W przypadku Massive Attack ostatnią dekadę spędziliśmy na rozważaniach, czy to już koniec trip-hopowej legendy, czy może czekamy na jej nowy początek? Po premierze "100th Window" w 2003 roku, kilku kolaboracjach, udzielaniu się na soundtrackach, zabawie w remiksy i wydaniu kompilacji podsumowującej karierę, spodziewalibyśmy się raczej artystycznego wypalenia niż powrotu z klasą.
"Heligoland" to płyta dziwna, bo choć utwory z niej były już wcześniej grane na koncertach, zarejestrowane w studiu znacznie odbiegają od formy, którą przyszło nam wcześniej poznać. Nie są one już tak głośne, energiczne i pełne niepohamowanej żądzy. Pod tym względem uległy wygładzeniu, choć tylko dwa z nich nieodparcie kojarzą się z grzecznym i zarazem kultowym "Mezzanine". Za to po raz pierwszy mamy tak wiele eksperymentów (choć z użyciem bardzo tradycyjnego instrumentarium) i zabawy stylem, które wpływają na brak spójności. Nie jest to jednak zarzut, a uwaga dla osób oczekujących chilloutowych doznań. "Heligoland" wzbudza zainteresowanie, ale daleko mu do poziomu pierwszych krążków. Mimo wszystko na przyszłość Brytyjczyków możemy patrzeć z nadzieją.
M. Kubicki
EMI Music