Niekwestionowany numer jeden wokalistów nowej fali prog metalu, sympatyczny i wszechobecny ex-frontman Tesseract Dan Tompkins, już po raz drugi współpracuje z mózgiem indyjskiego Skyharbor. Owocuje to genialnym, niezwykle interesującym i relaksacyjnym dziełem, które najłatwiej skategoryzować jako ambient/muzyka eksperymentalna.
Dawno nie słyszałem tak dobrze skomponowanego materiału. Zresztą muszę przyznać, że ambient i pochodne nie są czymś, czym karmię się na co dzień, więc tym bardziej jestem pod wrażeniem tego, co słyszę na "One Thousand Wings". Prawdę mówiąc, gdyby nie fakt, że projekt ten sygnowany jest nazwiskiem byłego wokalisty Tesseract, najpewniej - w zalewie djentu i okołodjentowych produkcji - po ten krążek bym nie sięgnął. A tu proszę - nie dość, że ponownie zakochałem się w głosie Tompkinsa, to po raz drugi już wielbię zmysł kompozytorski Keshava.
Album"One Thousand Wings" dosłownie i w przenośni płynie. Lekko senny nastrój, ciepłe brzmienie i dźwiękowy minimalizm jak najbardziej służą Tompkinsowi, którego gardło pełni tutaj funkcję kluczowego instrumentu. Nie pierwszy raz zresztą, gdyż każdy projekt, w którym artysta ten bierze udział, tworzony jest pod niego. Cóż, trudno się dziwić, skoro chłop sprawdza się w swej roli znakomicie. Jest świetnym storytellerem i czaruje głosem jak nikt inny. Właściwie, to w tym roku tylko James LaBrie zrobił na mnie podobne wrażenie, co świadczy o wstąpieniu Dana do panteonu najlepszych metalowych wokalistów. Przynajmniej anno domini 2013.
Jest w tej muzyce coś niepokojącego, smutnego, depresyjnego, ale paradoksalnie w dziwny sposób kojącego. Jesienno-zimowa aura sprzyja słuchaniu takich płyt, lecz trzeba być ostrożnym, aby melancholijna sieć tkana przez tych dwóch panów (i okazyjnie zaproszonych gości w partiach solowych gitary) nie złapała nas na zbyt długo.
Dźwięków na "One Thousand Wings" jest stosunkowo mało, ale wszystkie smaczki produkcyjno-aranżacyjne i sposób wykorzystania mocno ograniczonego instrumentarium wymuszają wielokrotny i za każdym razem bardziej intrygujący odsłuch. Bez dwóch zdań jeden z albumów roku.
Grzegorz "Chain" Pindor