Amerykański raper był gwiazdą tegorocznej 58. gali rozdania nagród Grammy. Z jedenastu nominacji, jakie uzyskał jego album "To Pimp the Butterfly", Kendrick Lamar dostał najwięcej, bo aż pięć statuetek. Dosyć niespodziewanie, równo rok po tamtym dziele, ukazał się nowy album rapera.
Jak na hiphopowe standardy płyta jest dość krótka, bo trwa niewiele ponad pół godziny. Ale i tak Kendrick Lamar zawarł tu wszystko to, co najciekawsze wydarzyło się w tej muzyce w ostatnich latach.
Amerykanin z powodzeniem scala w swojej twórczości klasyczny soul, p-funk, r`n`b, disco, pop, hip hop i jazz. Szczególnie ważny jest tu jazzowy aspekt, bo, jak sam przyznaje, równie istotne dla niego były płyty hiphopowych klasyków, na czele z N.W.A, A Tribe Called Quest i Dr. Dre, co albumy jazzowych mistrzów z kolekcji rodziców.
Większość kawałków powstała podczas pracy nad "To Pimp the Butterfly". Kendrick Lamar zbytnio ich nie dopieszczał, przedstawił w nieoszlifowanych, spontanicznych wersjach. Partyzancki charakter produkcji podkreśla także surowa okładka i całkowity brak reklamy albumu. Jeżeli tak znakomicie prezentują się odrzuty, to strach pomyśleć, co będzie się działo na kolejnej płycie artysty.
Grzegorz Dusza
UNIVERSAL