Amerykański big band Snarky Puppy to według magazynu "Rolling Stone" jeden z najbardziej wszechstronnych zespołów na planecie. Basista, kompozytor, aranżer, bandleader Michael League i jego koledzy z pewnością nie zastanawiają się, jakie style pomieszać, żeby muzyka była porywająca i intrygująca.
Niewątpliwie to Snarky Puppy jest zespołem, który najlepiej dziś trafia w szerokie zainteresowania współczesnych słuchaczy, a te przecież są różnorodne. Ich nagrania można rozbierać na czynniki pierwsze i mierzyć, ile w nich funkowego rytmu, rockowych riffów, fusion, swingu, bluesa, folku, country, r`n`b i world music.
Z pewnością jakiegoś stylu nie wymieniłem. Uznanie dla zespołu potwierdzają dwie nagrody Grammy i to z pewnością nie koniec, bo zespół jest płodny, pomysłowy i utalentowany. Mając takich kompozytorów, jak League, perkusista Marcelo Woloski, gitarzysta Bob Lanzetti, klawiszowiec Justin Stanton i saksofonista Chris Bullock, mogą wydawać nawet cztery płyty rocznie, wliczając koncertowe.
A każdy występ Snarky Puppy jest inny. Po okupującym pierwsze miejsca sprzedaży wokalnym albumie "Family Dinner", mieszkający w Nowym Jorku (bo wszędzie blisko) Teksańczycy, proponują instrumentalne, wykwintne danie "Culcha Vulcha". Nie znalazłem znaczenia tytułu, ale z pewnością odnosi się do wielokulturowego amerykańskiego tygla smaków i dźwięków.
Album nagrali na uboczu, w Sonic Ranch Studios w Teksasie, bawiąc się doskonale, ale i skupiając na wykonaniu precyzyjnych aranżacji, bardziej niż na koncertach. Efekt jest błyskotliwy, jak uderzenie pioruna letniej burzy. Nie sposób się nudzić choć przez chwilę. Zabieram ten album na wakacje. Konkurować z nim może tylko śpiew ptaków i szum morza. 19 sierpnia będą na festiwalu Nowa Muzyka w Katowicach. Nie przegapcie!
Marek Dusza
GROUNDUP/UNIVERSAL