Sclavis należy do światowej superligi klarnecistów, także basowych. Nierzadko można go też usłyszeć na saksofonie sopranowym. Choć ten niezwykle uzdolniony Francuz rozpoczął przygodę muzyczną od wypowiadania się językiem jazzu, jego aktualne poczynania są zawieszone między jazzem a współczesną kameralistyką.
Louis Sclavis znalazł wyśmienitego partnera w postaci pianisty Benjamina Moussay’ego, który od lat grał w zespołach Sclavisa, ale właśnie w tym projekcie ujawniła się perfekcyjna komplementarność jego poczynań w duecie.
Muzycy weszli do studia z lekko naszkicowanymi kompozycjami, a przy realizacji zdali się na sugestie producenta Manfre da Eichera, co okazało się być tu niezwykle celnym posunięciem. Powstał zbiór dziewięciu perfekcyjnie dobranych kompozycji, których interpretacje są w wyjątkowej harmonii.
Miejscami można nawet ulec złudzeniu, że gra właściwie jeden instrument. Większość utworów albumu jest utrzymana w klimacie pastelowych ballad, a układane frazy mogą z jednej strony przypominać melancholię kompozycji Oliviera Messiaena, a z drugiej – swobodniejsze klarnetowe opowieści legendarnego Jimmy’ego Giuffrego. Wyraźniej wyłamuje się z tej aury utwór "Somebody Leaves", ale chyba taka odmiana faktury była potrzebna.
Cezary Gumiński
ECM/Universal