Kto lubi kontemplować przy muzyce lub ją samą, niech koniecznie sięgnie po nowy album amerykańskiego pianisty Billa Carrothersa "Family Life".
Artysta mieszka z rodziną na wsi w stanie Michigan, skąd wyjeżdża w trasy koncertowe ze swoim triem lub zapraszany jest przez znamienitych liderów: Dave`a Douglasa, Benniego Wallace`a, rzadziej Lee Konitza, bo już schorowany, a w Europie Tootsa Thielemansa.
Jego pianistyka w prostej linii wychodzi z estetyki Billa Evansa, niewielu dziś muzyków o tak romantycznej duszy. Do wylewniejszego wyrażania uczuć zachęciła pianistę z pewnością sielska atmosfera w domu, ale i zmysł obserwacyjny. Jego solowy album jest zbiorem portretów i sytuacji.
Album "Family Life" otwiera "Our House", nastrojowa opowieść, która kojarzy się ze świętami, a może bardziej ze spokojem, jaki artysta odnajduje w domu, wracając z muzycznych wojaży. W kolejnych tematach opisuje dzieci, psa i kota, wietrzną pogodę nad Jeziorem Michigan. Jest też ujmująca interpretacja tematu "Scarborough Fair", łącząca się z łagodnym obrazem jego żony Peg. Tego albumu można słuchać bez końca.
Marek Dusza
Pirouet / GiGi