Kto szuka ducha Johna Coltrane`a u młodych saksofonistów, właśnie go znalazł. Prezentuje go James Brandon Lewis, który wziął od Coltrane`a wiarę, że muzyka zbawia duszę, co wyraził dobitnie w otwierającej album medytacji "Divine".
Od Steve`a Colemana James Brandon Lewis wziął przekonanie, że każdą następną frazą odkrywa nowy muzyczny świat. Jeśli do błyskotliwej inteligencji Lewisa, która kojarzy mi się z Sonnym Rollinsem, dodać energię w stylu Jamesa Cartera, mamy oto saksofonistę, który zawładnie scenami jazzowych festiwali w najbliższych latach.
Podczas słuchania "Divine Travels" nasuwają się nam porównania z najlepszymi - to dobry znak dla artysty, który już ukształtował indywidualne brzmienie. Najważniejsze, że powstał znaczący album, drugi w karierze saksofonisty po "Moments" (2010). Pomogli mu w tym utytułowani muzycy: geniusz kontrabasu i kreator nowych dźwięków w jazzie William Parker oraz perkusista Gerald Cleaver.
W dwóch utworach recytuje Thomas Sayers Ellis, a James Brandon Lewis podkreśla wagę słów przekładając je na improwizacje. Saksofonowe frazy, mocne akordy kontrabasu i uderzenia w bębny poruszą sumienia, nie pozwolą intelektowi popaść w letarg, zmuszą do myślenia i działania. Po pierwsze, trzeba mieć ten album, a potem słuchać i szukać własnej drogi: w życiu i w muzyce. Jak James Brandon Lewis.
Marek Dusza
OKEH/SONY