Balladowy album ze smyczkami jest marzeniem każdego romantycznego muzyka. Po ekspresyjnych nagraniach, jakimi raczy nas saksofonista Joshua Redman od debiutu w 1993 r., nadszedł czas na odrobinę nostalgii.
Zaprosił do studia pianistę Brada Mehldaua, kontrabasistę Larry’ego Grenadiera i perkusistę Briana Blade’a. W tym samym składzie nagrał w 1998 r. znakomity album "Timeless Tales (For Changing Times)" ze standardami. Teraz Mehldau pełni także rolę producenta, co miało z pewnością wpływ na wyrafinowane brzmienie i cudowną równowagę jazzowego kwartetu, smyczków i solówek lidera.
Tylko w sześciu z dwunastu utworów słychać orkiestrę. Aranżacje i orkiestracje to już dzieło zbiorowe kilku specjalistów, w tym Redmana i Mehldaua. "Walking Shadows" można by śmiało zaliczyć do kategorii smooth jazzu, gdyby nie saksofonowe solówki. Joshua Redman dysponuje brzmieniem wymarzonym do ballad. Drzemie w nim siła najedzonego lwa, który w nocy upolował nie dość rączą antylopę, o świcie spożył obfite śniadanie, a teraz pomrukuje z zadowoleniem.
Pewność siebie i duma, jaką mu daje pozycja króla zwierząt, a w tym przypadku saksofonistów, nie pozwala mu na pełne wykorzystanie mocy drzemiącej w płucach. Ale błyskotliwy intelekt podsuwa mu nuty, jakich nie zagra żaden smooth jazzman. Smakowity kąsek dla koneserów.
Grzegorz Dusza
NONESUCH / WARNER