Irlandczyk należy do kręgu awangardowych mistrzów sześciu strun. Podobnie do Derka Baileya Mark O`Leary nie stosuje rewolucyjnych technik modyfikujących brzmienie, natomiast język wypowiedzi zbliża go do szkoły Jimmiego Halla i w pewnym sensie do Billa Frisella. Ceniony w środowisku O`Leary może pochwalić się niezłą listą jazzowych luminarzy, z którymi współpracował, m.in. z Tomaszem Stańko.
Inspiracją dla niniejszego albumu były wspomnienia z młodości, gdy wsłuchiwał się w przebojowe nagrania syntezatorowych mistrzów: Jean-M. Jarre`a, Jana Hammera, Ricka Wakemana i tria Tangerine Dream. Obecnie syntezatory odeszły jakby w zapomnienie, a godnych następców Joe Zawinula, Herbiego Hancocka i Chica Corei – próżno szukać.
Tytuł "The Synth Show" powinien kusić fanów syntezatora, lecz bardziej będzie cieszyć fanów gitary, bowiem na syntezatorze wypowiada się Jamie Saft w sposób bardzo stonowany. Partneruje im wyluzowany perkusista Kenny Wollesen. Instrumentem wiodącym we wszystkich utworach pozostaje gitara, a syntezator pełni wyłącznie rolę harmonizujacą, dekorującą, i to na tyle dyskretnie, że trudno uznać to za "show". Stylistycznie mamy do czynienia z rozwichrzonym rock-jazzem, choć bez odlotów free. Muzykom nie udało się stworzyć fascynujących pejzaży, a momentami odnosimy wrażenie, jakby grali obok siebie.
LEO/ MULTIKULTI