Dwa lata temu, po długiej przerwie od 1980 r. i spotkania z Michaelem Breckerem, Pat Metheny nagrywał i występował z zespołem, w którym grał saksofonista - Chris Potter. To muzyk nieprzeciętny, bo Metheny tylko takich sobie dobiera.
Kwartet utworzyli także: perkusista Antonio Sanchez i kontrabasista Ben Williams. Ich album "Unity Band" otrzymał rok temu nagrodę Grammy, odbyli trasę koncertową, ale Metheny nie chciał się rozstawać z tak dobrymi muzykami. Dokooptował włoskiego multiinstrumentalistę Giulio Carmassi i tak powstała Pat Metheny Unity Group.
Jest to kontynuacja Pat Metheny Group, choć bez Lyle Maysa, ale z Potterem. Zresztą Carmassi gra także na fortepianie. Metheny napisał kilka nowych utworów i nagrał płytę, która przypadnie do gustu fanom jego lżejszych, jak i ambitnych produkcji. Otwiera go 15-minutowa suita, która jako żywo przypomina słynny album "Secret Story".
W finale Carmassi śpiewa wzniosłą wokalizę. Utwór "Rise Up" Metheny otwiera ekspresyjną solówką na gitarze akustycznej, potem zatrudnia roboty z orkiestronu, wreszcie do rozpędzonego lidera dołącza zespół. Znakomitą solówką popisuje się Potter. Są też urokliwe ballady "Adagia" i "Born", zmienny w nastroju, frapujący "Kin", odrobina free w "Genealogy". Album zamykają dwie genialne, 5-minutowe miniatury "We Go On" i "Kqu". Prorokuję 21. nagrodę Grammy dla Pata.
Marek Dusza
NONESUCH/WARNER