Trzy lata temu kwartet Rona Cartera wystąpił na Bielskiej Zadymce Jazzowej. Koncert „Dear Miles” był wydarzeniem 2009 roku. - Dopiero teraz po 40 latach uznałem, że mogę na nowo odczytać muzykę Milesa Davisa, napisać do niego list - powiedział mi wtedy kontrabasista, podając na powitanie ogromną, ale delikatną dłoń.
Kilka miesięcy później powiększył zespół o gitarzystę Guilherme Monteiro i zagrał na festiwalu Jazz de San Javier w Hiszpanii. Zmienił też program. Otworzył koncert wiązanką tematów brazylijskich "Jazz & Bossa". Doskonale czuł się w tym klimacie grający na instrumentach perkusyjnych Rolando Morales-Matos. Tworzył wręcz niezależny spektakl, który możemy podziwiać dzięki zbliżeniom kamer.
Główną postacią zespołu jest, obok lidera, pianista Stephen Scott. Jego stonowane solówki i melodyjne akordy nadają ton muzyce silniej niż gitara. Ale to solówki Rona Cartera podziwiam za elegancję i cudowny ton. On ledwo dotyka strun, a potężne pudło aż mruczy z rozkoszy. Przyjemnie jest popatrzeć na pięciu dżentelmenów, którzy wiedzą, jak grać stary dobry jazz, by wprowadzić publiczność w błogi nastrój. Dwa standardy na koniec - to popis każdego z muzyków z osobna.
Marek Dusza
Jazz Door/GiGi