Jeden z najważniejszych współczesnych amerykańskich saksofonistów Tim Berne zadebiutował w roli lidera pod szyldem monachijskiej wytwórni. Album "Snakeoil" nagrał w nowojorskim studiu Avatar w kwartecie, a towarzyszą mu: Oscar Noriega - klarnety, Matt Mitchell - fortepian i Ches Smith - perkusja.
Kiedy tak doświadczony i utytułowany muzyk spotyka kreatywnego producenta, jakim jest Manfred Eicher, powinno powstać coś intrygującego. Tym bardziej, że nagrodzony Grammy wizjoner dźwięków i ciszy pozostawił saksofoniście artystyczną swobodę. Jednak swoboda nielicząca się z potencjalną percepcją słuchaczy skierowała nagranie Berne’a w niszę dla wąskiego grona miłośników nowojorskiej awangardy.
"Snakeoil" to album ambitny, nieschlebiający przeciętnym gustom. Trzeba mieć sporo siły i dobrej woli, żeby wysłuchać go w całości, a to za sprawą niekończących się pochodów saksofonu po pięciolinii. Szkoda, że nie jest bardziej przekonujący. Tim Berne jest jednym z nielicznych, którzy grają dla siebie i innych muzyków. Ornette Coleman i Cecil Taylor byli kontrowersyjni 50 lat temu, ale dbali, by ich innowacje zainteresowały słuchaczy. I są ciekawe do dziś. Wątpię, by to spotkało nagrania Berne’a.
Marek Dusza
ECM /Universal