Amerykański pianista Vijay Iyer, syn tamilskich imigrantów, był postacią numer jeden światowego jazzu w 2010 r. Tytuły Muzyka Roku i Albumu Roku dla "Historicity", liczne nagrody, uznanie krytyki i zainteresowanie słuchaczy spadły lawiną. 40-letni muzyk wreszcie słuchany jest z należytą uwagą.
W ubiegłym roku trzykrotnie występował w Polsce. Nowy album "Tirtha" to zarazem nazwa nowego zespołu utworzonego z Hindusami: gitarzystą Prasanną i tablistą Nitin Mittą. Tirtha oznacza w sanskrycie przejście pomiędzy światem materialnym a światem ducha. Pielgrzymi przechodzą przez nie, zanim zanurzą się w świętej wodzie.
Studia Iyera nad percepcją muzyki pomagają mu tworzyć improwizacje bardzo skomplikowane rytmicznie i harmonicznie, wielowarstwowe, a zarazem przystępne dla słuchaczy. Na jego koncertach jest cicho, jak makiem zasiał. I w takim skupieniu słucham albumu "Tirtha". Intrygujący jest dialog pomiędzy elektryczną gitarą Prasanny i fortepianem Iyera. Przypomina mi się grupa Shakti Johna McLaughlina, ale pianista wniknął głębiej w istotę improwizacji. Każdy dźwięk jest inspiracją dla następnego, nic nie da się przewidzieć. Ta narracja wciąga, lecz odkrywając swe tajniki, wymazuje z pamięci to, czego słuchaliśmy przed chwilą. Nie jestem w stanie powtórzyć żadnej melodii, ale mogę nucić własną partię. I za każdym następnym razem słuchać albumu na nowo.
Marek Dusza
ACT/GiGi Distribution