W maju Gary Peacock skończył 80 lat i jest najstarszym członkiem tria Keitha Jarretta. Kiedy sławne trio ma przerwy w koncertach, a ostatnio występują rzadko (tylko dwa razy w USA w 2014 r.), kontrabasista może skupić się na własnych kompozycjach. Sam występuje i nagrywa jeszcze rzadziej.
Pamiętam jego występ z Tomaszem Stańką na Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej kilka lat temu. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na Peacocka, kiedy nagrał w trio własne utwory na płytę ECM-u "Tales of Another" (1977). Towarzyszyli mu: Jarrett i DeJohnette, a trio pięć lat później dało początek słynnej formacji eksplorującej standardy. Gary Peacock zdobył doświadczenie grając w trio z pianistami Billem Evansem i Paulem Bleyem, a także z free-jazzowym saksofonistą Albertem Aylerem.
Jego nowe trio z pianistą Markiem Coplandem i perkusistą Joeyem Baronem jest niezwykle kreatywne i niewiele ustępuje klasą temu z Jarrettem. Jeśli chodzi o kompozycje, to nawet je przewyższa, bo Peacock pisze otwarte dla improwizacji tematy. Sięgnął po swoje starsze utwory: "Moor", "Vignette", "Requiem" i "Gaya", standard Scotta LaFaro "Gloria’s Step", a także napisał kilka nowych.
Trójka wrażliwych na brzmienie jazzmanów skłonnych do improwizowania wokół każdej nuty stworzyła album, którego można słuchać ciągle, od nowa odkrywając zachwycające harmonie. Melodyjne solówki Peacocka na kontrabasie leją miód w moje uszy.
Marek Dusza
ECM/UNIVERSAL