To był wielki dzień dla miłośników jazzu w Polsce; 7 grudnia 1965 r. na scenę Filharmonii Narodowej w Warszawie wyszedł legendarny trębacz, współtwórca be-bopu Dizzy Gillespie ze swoim kwintetem.
Na saksofonie grał w nim słynny już wówczas saksofonista altowy James Moody, na fortepianie młody, dobrze zapowiadający się Kenny Barron, sekcję rytmiczną stanowili: kontrabasista Chris White i perkusista Rudy Collins. Jak wielu jazzmanów, Gillespie był zafascynowany melodyką bossa novy i otworzył koncert kompozycją Jobima "Chega de Saudade".
Chwytliwa melodia stała się pretekstem do zaprezentowania klasy amerykańskich jazzmanów, którzy nawet z brazylijskiej melodii potrafili zrobić mainstreamowy hymn. Publiczność oszalała, o czym świadczą owacje na koniec utworu.
W dalszej części koncertu dominowały już kompozycja trębacza. "Tin Tin Deo" otworzył długą nastrojową solówką, która przerodziła się w duet z kontrabasistą. Nie mogło zabraknąć sztandarowego standardu Gillespiego "Night in Tunisia" – dwanaście minut ekspresyjnej muzyki doprowadzającej słuchaczy do wybuchu euforii.
Jestem sobie w stanie wyobrazić, co czuli słuchacze i muzycy przyjmowani tak gorąco. Nasycony latynoskimi rytmami nastrojowy temat "Con Alma" Dizzy Gillespie zapowiedział osobiście. "Fiesta Mojo" dopełniła zabawy.
Marek Dusza
POLSKIE RADIO