I mamy kolejnego duńskiego saksofonistę tenorowego, młodszego niż Jesper Thilo (wspomniany miesiąc temu), który nawiązuje do pełnej nostalgii swingowej tradycji jazzu.
Jan Harbeck, może nawet silniej niż Thilo, podąża śladami Bena Webstera czy Paula Gonsalvesa. Brzmienie jego saksofonu jest niezwykle ciepłe i aksamitne, może skutecznie odprężyć skołatane nerwy, choć u niektórych może wywoływać senne rozmarzenie.
Jednym z instrumentów używanych przez Harbecka jest oryginalny Selmer, na którym pół wieku temu grał wielki Stan Getz. Co może zaskakiwać, na niniejszym albumie kwartet Jana Harbecka nie interpretuje amerykańskich standardów, lecz utwory utrzymane w podobnym tonie, lecz napisane przez lidera. To w końcu całkiem rozsądne rozwiązanie dla doświadczonego muzyka, bo w mocno ogranym repertuarze, jakim są standardy, znacznie trudniej jest wyimprowizować coś odkrywczego.
W jego repertuarze zdominowanym przez melancholijne ballady można odnaleźć też utwory utrzymane w żwawym tempie, jak "The Enchanter" i "The Drive". Saksofoniście towarzyszą świetnie dobrani muzycy: stylowy pianista Henrik Gunde, kontrabasista Eske Norrelykke oraz perkusista Anders Holm. W kilku utworach dołącza kubański perkusjonalista Eliel Lazo, lecz wypowiedzi grupy nie dryfują w kierunku latynoskim.
Cezary Gumiński
Stunt/Multikulti